Kreta najczęściej kojarzy się z miejscem letniego wypoczynku wielu turystów, zatłoczonymi plażami (zwłaszcza w sezonie), klimatycznymi miasteczkami, imprezowym Hersonissos czy licznymi pozostałościami po kulturach antycznych. Nieliczni, słysząc słowo „Kreta”, widzą jeszcze wysokie góry z licznymi wąwozami, przepiękną naturą i niezatłoczonymi szlakami. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, że w tych górach żyją również pasterze. Co prawda widać stada owiec czy kóz, biegające po zboczach wzniesień, ale przyjezdni na ogół nie interesują się, jak wygląda życie w wyższych partiach gór. A jest ono niezwykle trudne i pełne wyrzeczeń. Dziś opowiem Wam o życiu pasterzy górskich na Krecie.
Było jeszcze dość ciemno, kiedy pojawiłem się pod domem Georgiosa w Alikianos. Zaparkowałem swoją Pandę na ulicy i wyszedłem z samochodu. Przybiegł do mnie czarny, wielki wilczur i machając ogonem, zaczął mnie obwąchiwać oraz nastawiać łeb do głaskania. Znał mnie dobrze, przez co się go nie bałem, ale u innych mógł budzić strach swoim wyglądem. Gdy się z nim bawiłem, z chaty wyszedł potężny mężczyzna ubrany w czarny podkoszulek, spodnie moro i wysokie, wojskowe buty. W rękach niósł strzelbę. Spojrzał na mnie i krzyknął grubym, donośnym głosem Kalimera. Na jego brodatej twarzy nie pojawił się uśmiech, wręcz trudno było wyczytać jakiekolwiek emocje. Nie czekając na moją odpowiedź, skierował się w stronę swojego pickupa, zaparkowanego po drugiej stronie małego podwórza. Pies, widząc swojego pana, ruszył w jego stronę i szybko wskoczył na pakę. Wiedział, że czeka nas wszystkich przejażdżka. Jak każdego dnia. Również skierowałem się w stronę samochodu, otworzyłem drzwi i wlazłem do środka. Georgios krzątał się jeszcze po podwórzu. Ładował jakieś skrzynki i worki na pakę, a gdy skończył, zasiadł za kierownicą, zamknął drzwi i zapalił papierosa. Gdy odpalił silnik, automatycznie włączyło się też jego samochodowe radio i z głośników zaczęła lecieć kreteńska muzyka.
Jechaliśmy przez prawie godzinę, nie odzywając się do siebie, a jedynie słuchając radia. Przyzwyczaiłem się, że mój kompan nie mówił za dużo. Też nie należę do gadatliwych, zwłaszcza kiedy trzeba wstać przed wschodem słońca. Ono powoli wychodziło zza otaczających nas gór i zmieniało kolory wokół nas. Wstawał kolejny, piękny, wrześniowy dzień, chociaż w wyższych partiach gór, do których zbliżaliśmy się coraz bardziej, widać było pojawiające się chmury deszczowe. W miarę, jak jechaliśmy wyżej, zmieniał się również krajobraz. Sady pomarańczy i awokado ustępowały gajom oliwnym, a te również później plantacjom winogron. Gdy wjechaliśmy na pułap 800 m n.p.m., to skały porastały już jedynie kępy różnych ziół, takich jak tymianek, oregano czy malotira. Droga pięła się wyżej i wyżej. Asfalt zostawiliśmy już daleko za sobą i tu jedynie mogły poradzić sobie samochody z napędem na cztery koła. Georgios sprawnie manewrował swoim pojazdem, mając cały czas wystawioną lewą rękę przez otwarte okno. Czułem się pewnie przy nim i ufałem jego zdolnościom, dzięki czemu mogłem podziwiać widoki. Widziałem Chanię, morze i niedaleką Wyspę Thodorou. Słońce pięknie oświetlało pobliskie wzgórza, a przejrzystość powietrza tego dnia była bardzo wysoka.
Winnice, poniżej sztuczne jezioro i Tamą Valsamioti |
Wyspa Thodorou w oddali |
Chania i w oddali Półwysep Akrotiri ze słynną skałą z Greka Zorby |
Wyszliśmy z samochodu i Kreteńczyk zaczął rozpakowywać rzeczy z bagażnika. Następnie poszedł do drewnianej zagrody, otworzył jej bramę i krzyknął na swojego psa Ela! Czarna bestia momentalnie ruszyła za wzniesienie, a Georgios za nią. Obserwowałem ich z pewnej odległości i nie mieszałem się w to, co robią. Chciałem zobaczyć, jak wygląda praca i codzienne życie tego człowieka. Pozwolił mi na to pod warunkiem, że nie będę się wtrącał. Gdy oboje zniknęli za wzniesieniem, słyszałem tylko greckie nawoływania oraz coraz intensywniejsze dzwonki. Po chwili za wzniesienia pojawiły się pierwsze owce, które kierowały się w stronę zagrody. Za nimi podążało całe stado w ilości ponad 150 sztuk. Na końcu spokojnie maszerował Georgios, cały czas pogwizdując na nie i swojego psa, który pilnował, żeby zwierzęta nie rozbiegały się na boki.
Pasterskie Mitato |
Tuż przy bramie do zagrody znajdowała się jakby huśtawka, gdzie zamiast siedzenia lub opony była skóra z owczą wełną. Zastanawiałem się, po co ona jest, ale po chwili już wiedziałem. Georgios stanął za ową huśtawką, zgiął się wpół tak, że jego brzuch spoczął na owej skórze. Z racji tego, że był naprawdę potężnym mężczyzną, drewniane pale, na których stała cała konstrukcja lekko strzeliły od jego ciężaru. Gdy poczuł, że jest mu już wystarczająco wygodnie, otworzył lekko bramę i jedna z owiec już chciała przebiec obok niego. Chwycił ją zwinnie, ścisnął kolanami w tułowiu, podstawił pod nią naczynie i sprawnymi ruchami zaczął doić. Nie wierzyłem własnym oczom. Czy on chciał w ten sposób wydoić wszystkie owce? Okazało się, że tak. Dojenie jednej z nich zajmowało mu około 15 -20 sekund. Gdy kończył, wypuszczał ją, by pobiegła sobie na pastwisko, po czym łapał kolejną. Robił to z niesamowitą sprawnością, ale też widziałem, ile sił potrzebuje, by utrzymać taką owcę. Dodatkowo pozycja, w jakiej to robił, nie należała do najwygodniejszych i dlatego potrzebował takiej specjalnej huśtawki. Inaczej jego kręgosłup by tego nie wytrzymał. Pomimo lekkiego chłodu, jaki panował na tej wysokości i o tej porze roku, z Georgiosa lał się pot. Ręce pracowały, widziałem jego napięte mięśnie ramion. Teraz już wiedziałem, skąd u niego tak silny uścisk dłoni. Taka praca naprawdę wymagała niesamowitej siły.
![]() |
Huśtawka pasterska |
Misa, w której grzeje się mleko |
Formy na ser |
Po śniadaniu zabrał się za przygotowywanie sera. Zebrał cały jogurt z woka i przelał do papierowego wora. Całość włożył do okrągłej formy z dziurkami. Na to położył odpowiednią, okrągłą deskę, którą dociążył odważnikiem w postaci kamienia. Momentalnie przez dziurki zaczęło wyciekać mleko, które nie przybrało jeszcze odpowiedniej konsystencji. Ciekło po stole prosto do odpowiedniego naczynia. Georgios później wykorzysta je do nakarmienia małych owiec, które ma u siebie na podwórzu w Alikianos. Mieliśmy teraz parę godzin, zanim uformuje się ser o odpowiednim kształcie. Postanowiliśmy więc się przejść w góry.
Georgios swoim słabym angielskim, którego nauczyła go jego najstarsza córka, opowiadał mi, jak to jego dziadek wybudował to mitato i wspólnie potem ze swoim ojcem potrafili tu mieszkać przez kilka tygodni. Sam syna się jeszcze nie dochował, chociaż ma cztery córki. Najstarsza wyjechała już na studia. To nie jest jednak praca dla kobiet i martwi się, że kiedyś nie będzie miał kto zająć się stadem owiec i że tradycja wyrabiania sera zniknie z jego rodziny. Poznałem jego córkę kiedyś i mógłbym dla niej nawet zostać pasterzem.
Mitato wybudowane przez dziadka Georgiosa |
Wyszliśmy z pomieszczenia, szczelnie zamknęliśmy drzwi i zaczęliśmy się szykować do drogi powrotnej. Trzeba było zjechać do wsi na popołudniowy odpoczynek. Georgios zabrał jedną już gotową kostkę sera mizithra, by można ją było zjeść wraz z tradycyjną sałatką w jego tawernie. Tawerną zajmowała się żona wraz z młodszymi córkami i właśnie w ten sposób wiele z pasterzy się też utrzymuje na Krecie. Inni swoje wyroby sprzedają do sklepów lub właśnie do tawern w miejscowościach bardziej turystycznych. Za kilogram mleka można dostać około 1,5€, natomiast za kilogram sera płaci się 7-8€, więc jest to dość opłacalne dla nich.
Wieczorem już nie wjeżdżałem z Georgiosem na górę. Byłem wyczerpany tym porankiem i szczerze podziwiałem pracę tego człowieka. Umówiłem się za to z nim, że wpadnę na kolację do karczmy, jak to miałem zresztą w zwyczaju. W końcu tak poznałem tego człowieka.
Malotira |
EPILOG: Powyższa historia znajomości z Georgiosem jest całkowicie wymyślona na potrzeby tego tekstu. Chciałem Wam pokazać z bliska, jak wygląda życie pasterzy górskich na Krecie. Sam poznałem je w inny sposób, a mianowicie od rodzonych Kreteńczyków, którzy zabrali mnie na przejażdżkę jeepami, po terenach wyspy, gdzie normalne samochody nie wjadą. Pokazali mi miejsca, gdzie turyści nie docierają i opowiedzieli historie, których nie usłyszycie od zwykłych pilotów czy przewodników. Teraz ja pokazuję Wam, jak wygląda życie prawdziwych górskich pasterzy. Ile wysiłku potrzeba, by turyści mogli zjeść prawdziwe, regionalne potrawy. Jak często jest to w ogóle przez nich niedoceniane. Liczę, że gdy następnym razem będziecie jeść kreteński ser, to zobaczycie twarz potężnego, brodatego mężczyzny o niebieskich oczach, który w pocie czoła przygotowuje go dla Was, gdzieś w trudno dostępnych warunkach górskich, gdyż sam opisany powyżej proces wytwarzania sera, jest jak najbardziej zgodny z rzeczywistością.
Chcesz odwiedzić to miejsce? Pojedź na wycieczkę z Safari Adventures na Krecie |
Imię Georgios nie zostało przeze mnie wybrane przypadkowo do tej opowieści. Św. Georgios jest właśnie patronem pasterzy i w dzień jego imienia (23 kwietnia) można znaleźć na wyspie wiele miejsc, gdzie hucznie się je obchodzi. Jest to jedno z najpopularniejszych greckich imion.
Życie w górach Krety
Reviewed by RepLife
on
19:06
Rating:
rewelacyjne zdjęcia :) i ciekawy wpis
OdpowiedzUsuń