Facebook

Życie w górach Krety

Kreta najczęściej kojarzy się z miejscem letniego wypoczynku wielu turystów, zatłoczonymi plażami (zwłaszcza w sezonie), klimatycznymi miasteczkami, imprezowym Hersonissos czy licznymi pozostałościami po kulturach antycznych. Nieliczni, słysząc słowo „Kreta”, widzą jeszcze wysokie góry z licznymi wąwozami, przepiękną naturą i niezatłoczonymi szlakami. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, że w tych górach żyją również pasterze. Co prawda widać stada owiec czy kóz, biegające po zboczach wzniesień, ale przyjezdni na ogół nie interesują się, jak wygląda życie w wyższych partiach gór. A jest ono niezwykle trudne i pełne wyrzeczeń. Dziś opowiem Wam o życiu pasterzy górskich na Krecie.



Było jeszcze dość ciemno, kiedy pojawiłem się pod domem Georgiosa w Alikianos. Zaparkowałem swoją Pandę na ulicy i wyszedłem z samochodu. Przybiegł do mnie czarny, wielki wilczur i machając ogonem, zaczął mnie obwąchiwać oraz nastawiać łeb do głaskania. Znał mnie dobrze, przez co się go nie bałem, ale u innych mógł budzić strach swoim wyglądem. Gdy się z nim bawiłem, z chaty wyszedł potężny mężczyzna ubrany w czarny podkoszulek, spodnie moro i wysokie, wojskowe buty. W rękach niósł strzelbę. Spojrzał na mnie i krzyknął grubym, donośnym głosem Kalimera. Na jego brodatej twarzy nie pojawił się uśmiech, wręcz trudno było wyczytać jakiekolwiek emocje. Nie czekając na moją odpowiedź, skierował się w stronę swojego pickupa, zaparkowanego po drugiej stronie małego podwórza. Pies, widząc swojego pana, ruszył w jego stronę i szybko wskoczył na pakę. Wiedział, że czeka nas wszystkich przejażdżka. Jak każdego dnia. Również skierowałem się w stronę samochodu, otworzyłem drzwi i wlazłem do środka. Georgios krzątał się jeszcze po podwórzu. Ładował jakieś skrzynki i worki na pakę, a gdy skończył, zasiadł za kierownicą, zamknął drzwi i zapalił papierosa. Gdy odpalił silnik, automatycznie włączyło się też jego samochodowe radio i z głośników zaczęła lecieć kreteńska muzyka. 

Jechaliśmy przez prawie godzinę, nie odzywając się do siebie, a jedynie słuchając radia. Przyzwyczaiłem się, że mój kompan nie mówił za dużo. Też nie należę do gadatliwych, zwłaszcza kiedy trzeba wstać przed wschodem słońca. Ono powoli wychodziło zza otaczających nas gór i zmieniało kolory wokół nas. Wstawał kolejny, piękny, wrześniowy dzień, chociaż w wyższych partiach gór, do których zbliżaliśmy się coraz bardziej, widać było pojawiające się chmury deszczowe. W miarę, jak jechaliśmy wyżej, zmieniał się również krajobraz. Sady pomarańczy i awokado ustępowały gajom oliwnym, a te również później plantacjom winogron. Gdy wjechaliśmy na pułap 800 m n.p.m., to skały porastały już jedynie kępy różnych ziół, takich jak tymianek, oregano czy malotira. Droga pięła się wyżej i wyżej. Asfalt zostawiliśmy już daleko za sobą i tu jedynie mogły poradzić sobie samochody z napędem na cztery koła. Georgios sprawnie manewrował swoim pojazdem, mając cały czas wystawioną lewą rękę przez otwarte okno. Czułem się pewnie przy nim i ufałem jego zdolnościom, dzięki czemu mogłem podziwiać widoki. Widziałem Chanię, morze i niedaleką Wyspę Thodorou. Słońce pięknie oświetlało pobliskie wzgórza, a przejrzystość powietrza tego dnia była bardzo wysoka.

Winnice, poniżej sztuczne jezioro i Tamą Valsamioti



Wyspa Thodorou w oddali

Chania i w oddali Półwysep Akrotiri ze słynną skałą z Greka Zorby
Dotarliśmy w końcu do miejsca, gdzie drogę przecinała brama, zrobiona z druta. Wyszedłem z samochodu, odczepiłem łańcuch i otworzyłem bramę. Gdy pickup przejechał, zamknąłem ją z powrotem i wsiadłem ponownie do auta. Przejechaliśmy jeszcze około 10 minut i w końcu znaleźliśmy się na miejscu. Zaparkowaliśmy obok kamiennej, prostej chaty, która stała pośrodku niczego. Dookoła były tylko kamienne wzniesienia, porośnięte kępami ziół, a nad nami górowały wysokie szczyty Lefka Ori. Znajdowaliśmy się na wysokości ponad 1300 m n.p.m. Gdy Georgios zgasił silnik i radio przestało grać, usłyszeliśmy dzwonki, które owce mojego kompana miały zawieszone na szyi. Nigdzie jednak nie mogłem ich dostrzec.

Wyszliśmy z samochodu i Kreteńczyk zaczął rozpakowywać rzeczy z bagażnika. Następnie poszedł do drewnianej zagrody, otworzył jej bramę i krzyknął na swojego psa Ela! Czarna bestia momentalnie ruszyła za wzniesienie, a Georgios za nią. Obserwowałem ich z pewnej odległości i nie mieszałem się w to, co robią. Chciałem zobaczyć, jak wygląda praca i codzienne życie tego człowieka. Pozwolił mi na to pod warunkiem, że nie będę się wtrącał. Gdy oboje zniknęli za wzniesieniem, słyszałem tylko greckie nawoływania oraz coraz intensywniejsze dzwonki. Po chwili za wzniesienia pojawiły się pierwsze owce, które kierowały się w stronę zagrody. Za nimi podążało całe stado w ilości ponad 150 sztuk. Na końcu spokojnie maszerował Georgios, cały czas pogwizdując na nie i swojego psa, który pilnował, żeby zwierzęta nie rozbiegały się na boki.


Pasterskie Mitato
Gdy już wszystkie znalazły się w zagrodzie, zamknął bramę i poszedł wielkie metalowe misy, do których zamierzał wydoić owce. Zwierzęta te wymagają tego, by doić je dwa razy dziennie. Rano i wieczorem. Na Krecie wciąż używa się tradycyjnych metod dojenia. Nie używa się żadnych maszyn, a wszystko odbywa się ręcznie. 

Tuż przy bramie do zagrody znajdowała się jakby huśtawka, gdzie zamiast siedzenia lub opony była skóra z owczą wełną. Zastanawiałem się, po co ona jest, ale po chwili już wiedziałem. Georgios stanął za ową huśtawką, zgiął się wpół tak, że jego brzuch spoczął na owej skórze. Z racji tego, że był naprawdę potężnym mężczyzną, drewniane pale, na których stała cała konstrukcja lekko strzeliły od jego ciężaru. Gdy poczuł, że jest mu już wystarczająco wygodnie, otworzył lekko bramę i jedna z owiec już chciała przebiec obok niego. Chwycił ją zwinnie, ścisnął kolanami w tułowiu, podstawił pod nią naczynie i sprawnymi ruchami zaczął doić. Nie wierzyłem własnym oczom. Czy on chciał w ten sposób wydoić wszystkie owce? Okazało się, że tak. Dojenie jednej z nich zajmowało mu około 15 -20 sekund. Gdy kończył, wypuszczał ją, by pobiegła sobie na pastwisko, po czym łapał kolejną. Robił to z niesamowitą sprawnością, ale też widziałem, ile sił potrzebuje, by utrzymać taką owcę. Dodatkowo pozycja, w jakiej to robił, nie należała do najwygodniejszych i dlatego potrzebował takiej specjalnej huśtawki. Inaczej jego kręgosłup by tego nie wytrzymał. Pomimo lekkiego chłodu, jaki panował na tej wysokości i o tej porze roku, z Georgiosa lał się pot. Ręce pracowały, widziałem jego napięte mięśnie ramion. Teraz już wiedziałem, skąd u niego tak silny uścisk dłoni. Taka praca naprawdę wymagała niesamowitej siły. 


Huśtawka pasterska
Po niecałej godzinie w zagrodzie nie było już ani jednej owcy, a koło Georgiosa stało kilka metalowych mis ze świeżym mlekiem. Grek wyprostował się i usłyszałem, jak strzelają mu kości. Złapał oddech, po czym spojrzał na mnie. Wydawało mi się, że lekko się uśmiechnął. Następnie zabrał się za przenoszenie naczyń z mlekiem na stół obok chaty. Prócz stołu znajdowały się tam inne metalowe naczynia i prymitywne narzędzia. Nie miałem pojęcia do czego mogą służyć. Było też palenisko otoczone kamieniami, na którym stała wielka misa, przypominająca chiński wok. Georgios zabrał się za rozpalanie ognia. Po chwili ten już się palił i rozgrzewał kamienie wokół. Pasterz poszedł do chaty i przyniósł dwie butelki z jakimś przeźroczystym płynem. Odkręcił jedną i zaczął polewać wok oraz inne narzędzia. Czyścił dokładnie dookoła, a następnie wylał do ogniska. Momentalnie ogień podniósł się na ułamek sekundy do góry. To musiał być wysokoprocentowy alkohol, którym odkaził naczynia. Za chwilę znowu poszedł do chaty i przyniósł dwa małe kieliszki oraz kawał żółtego sera. Polał do kieliszków z drugiej butelki, przesunął jeden z nich w moją stronę i rzekł Gia mas! Chwyciłem kieliszek, stuknąłem się z towarzyszem i odpowiedziałem tym samym zdaniem. Wychyliłem cały kieliszek na raz i momentalnie poczułem, że napój jest mocniejszy od naszej wódki. Tsikudia była dobra i momentalnie rozgrzała moje ciało. Potrzebowałem zagryźć i ukroiłem sobie kawałek graviery, którą przyniósł pasterz. Takiego śniadania się nie spodziewałem.


Misa, w której grzeje się mleko
Formy na ser
Georgios w tym czasie zaczął przelewać mleko do woka. Następnie grzał je przez kilkadziesiąt minut, nie doprowadzając do wrzenia. Po chwili odstawił wok na bok, by mleko nabrało odpowiedniej konsystencji, przypominającej jogurt. Gdy na to czekaliśmy, poszedł do samochodu po reklamówkę. Ze środka wyciągnął świeży bochenek chleba, pomidory, ogórki, oliwę. Nadszedł czas na właściwe śniadanie. Jedliśmy chleb z serem i warzywami, popijając od czasu do czasu tsikudią

Po śniadaniu zabrał się za przygotowywanie sera. Zebrał cały jogurt z woka i przelał do papierowego wora. Całość włożył do okrągłej formy z dziurkami. Na to położył odpowiednią, okrągłą deskę, którą dociążył odważnikiem w postaci kamienia. Momentalnie przez dziurki zaczęło wyciekać mleko, które nie przybrało jeszcze odpowiedniej konsystencji. Ciekło po stole prosto do odpowiedniego naczynia. Georgios później wykorzysta je do nakarmienia małych owiec, które ma u siebie na podwórzu w Alikianos. Mieliśmy teraz parę godzin, zanim uformuje się ser o odpowiednim kształcie. Postanowiliśmy więc się przejść w góry.







Nie wiem, czy to przez godzinę, czy przez spożyty podczas śniadania alkohol, ale Georgiosowi rozwiązał się język. Zaczął mi opowiadać o życiu pasterzy górskich na Krecie. Jak dawniej spędzali całe miesiące w takich jak to mitato. Z dala od rodziny, przyjaciół, swoich wiosek. Wysoko w górach, gdzie warunki zmieniają się często. Nie ma prądu, wody w kranie, a już o zasięgu i WiFi nie wspomnę. Kiedy nie było samochodów, to podróżowano na osłach i mułach. W związku z tym podróż do wioski zajmowała więcej niż godzinę w jedną stronę i bardziej opłacało im się mieszkać tutaj przez kilka miesięcy w roku, niż ciągle dwa razy dziennie pokonywać trasę w górę i w dół.

Georgios swoim słabym angielskim, którego nauczyła go jego najstarsza córka, opowiadał mi, jak to jego dziadek wybudował to mitato i wspólnie potem ze swoim ojcem potrafili tu mieszkać przez kilka tygodni. Sam syna się jeszcze nie dochował, chociaż ma cztery córki. Najstarsza wyjechała już na studia. To nie jest jednak praca dla kobiet i martwi się, że kiedyś nie będzie miał kto zająć się stadem owiec i że tradycja wyrabiania sera zniknie z jego rodziny. Poznałem jego córkę kiedyś i mógłbym dla niej nawet zostać pasterzem.

Mitato wybudowane przez dziadka Georgiosa
Spacerowaliśmy po górach z dobre dwie godziny. Georgios miał przy sobie strzelbę, bo liczył, że może upolujemy zająca i będzie stifado na obiad w domu. Niestety żadnego nie dojrzeliśmy. Szło się naprawdę przyjemnie, ale w pewnym momencie zaczęły osiadać niżej chmury i stwierdziliśmy, że nie będzie zbyt bezpiecznie chodzić na przełaj przez góry we mgle. Zdecydowaliśmy się na powrót i był to dobry ruch, gdyż powoli zaczynał padać również deszcz. 



Gdy wróciliśmy do kamiennej chaty, Kreteńczyk zabrał się za ostatni etap przyrządzania sera. Wyciągnął z formy wielką kostkę sera, ważącą dobre 10 kilogramów. Zanurzył jeszcze na moment w wiadrze słonej wody. Napisał datę na zewnętrznej części, a następnie zabrał do małego pomieszczenia, które kryło się za drzwiami przy chacie. Nie zauważyłem ich wcześniej. Prowadziły one do spiżarni, gdzie właśnie sery dojrzewały przez kolejne tygodnie. Panowała tam niższa temperatura, co pozwalało na produkcję tego smakołyku w gorące, letnie dni. Na półkach leżały dojrzewające sery, a na podłodze, ścianach i przy drzwiach zauważyłem gałązki różnych ziół. Miały one za zadanie odstraszać wszelkie robactwo, które mogłoby być zaciekawione właśnie tymi wyrobami. 

Wyszliśmy z pomieszczenia, szczelnie zamknęliśmy drzwi i zaczęliśmy się szykować do drogi powrotnej. Trzeba było zjechać do wsi na popołudniowy odpoczynek. Georgios zabrał jedną już gotową kostkę sera mizithra, by można ją było zjeść wraz z tradycyjną sałatką w jego tawernie. Tawerną zajmowała się żona wraz z młodszymi córkami i właśnie w ten sposób wiele z pasterzy się też utrzymuje na Krecie. Inni swoje wyroby sprzedają do sklepów lub właśnie do tawern w miejscowościach bardziej turystycznych. Za kilogram mleka można dostać około 1,5€, natomiast za kilogram sera płaci się 7-8€, więc jest to dość opłacalne dla nich. 

Wieczorem już nie wjeżdżałem z Georgiosem na górę. Byłem wyczerpany tym porankiem i szczerze podziwiałem pracę tego człowieka. Umówiłem się za to z nim, że wpadnę na kolację do karczmy, jak to miałem zresztą w zwyczaju. W końcu tak poznałem tego człowieka. 


Malotira

EPILOG: Powyższa historia znajomości z Georgiosem jest całkowicie wymyślona na potrzeby tego tekstu. Chciałem Wam pokazać z bliska, jak wygląda życie pasterzy górskich na Krecie. Sam poznałem je w inny sposób, a mianowicie od rodzonych Kreteńczyków, którzy zabrali mnie na przejażdżkę jeepami, po terenach wyspy, gdzie normalne samochody nie wjadą. Pokazali mi miejsca, gdzie turyści nie docierają i opowiedzieli historie, których nie usłyszycie od zwykłych pilotów czy przewodników. Teraz ja pokazuję Wam, jak wygląda życie prawdziwych górskich pasterzy. Ile wysiłku potrzeba, by turyści mogli zjeść prawdziwe, regionalne potrawy. Jak często jest to w ogóle przez nich niedoceniane. Liczę, że gdy następnym razem będziecie jeść kreteński ser, to zobaczycie twarz potężnego, brodatego mężczyzny o niebieskich oczach, który w pocie czoła przygotowuje go dla Was, gdzieś w trudno dostępnych warunkach górskich, gdyż sam opisany powyżej proces wytwarzania sera, jest jak najbardziej zgodny z rzeczywistością.


Chcesz odwiedzić to miejsce? Pojedź na wycieczkę z Safari Adventures na Krecie

Imię Georgios nie zostało przeze mnie wybrane przypadkowo do tej opowieści. Św. Georgios jest właśnie patronem pasterzy i w dzień jego imienia (23 kwietnia) można znaleźć na wyspie wiele miejsc, gdzie hucznie się je obchodzi. Jest to jedno z najpopularniejszych greckich imion.



Życie w górach Krety Życie w górach Krety Reviewed by RepLife on 19:06 Rating: 5

1 komentarz:

Dzięki bardzo za poświęcenie czasu i energii na dotarcie aż tutaj :) Jeśli chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami na temat tego posta lub całego bloga, nie wahaj się :)

Obsługiwane przez usługę Blogger.