Mieszkanie na wrocławskim trójkącie pięć lat temu zaowocowało napisanymi przeze mnie wieloma opowiadaniami w tym okresie. Jedno z nich zaprezentuję dziś Wam, gdyż jest ono powiązane z tym, co mnie czeka w najbliższym miesiącu. Powstało ono w ciągu pewnej bezsennej nocy, kiedy to miałem problem ze snem po kilku nockach z rzędu w hotelu, w którym pracowałem. Brak snu stał się początkowo głównym tematem opowiadania, ale w końcu rozwinęło się ono w coś innego. Zapraszam do czytania :)
DROGA
- Za chwilę doktor Heartwood pana
przyjmie. Proszę sobie usiąść na fotelu.
- Dziękuję – odparłem i usiadłem
na wskazanym miejscu.
Sekretarka uśmiechnęła się do
mnie, po czym wróciła do pisania czegoś na komputerze. Była kobietą, mającą
około czterdziestu lat, ale bardzo zadbaną. Ciemne włosy zawinięte w kok, duże
okulary i usta pomalowane czerwoną szminką. Do tego biała, obcisła bluzka,
podkreślająca jej kształty. Wszystko razem sprawiało, że wyglądała niezwykle
kobieco.
Odwróciłem od niej wzrok i
spojrzałem na ścianę przede mną, na której wisiał jakiś dziwny, kubistyczny
obraz, przedstawiający męską twarz. Nigdy nie rozumiałem tego typu sztuki, ale
niewątpliwie pasował on do wnętrza tej poczekalni, która była dość jasna i w miarę
przytulna. Kompletnie nie przypominała poczekalni w placówkach medycznych, ale
to pewnie też dlatego, że ten lekarz nieco się różnił od tych, do których
wcześniej uczęszczałem.
Na stoliku przede mną leżały
jakieś gazety. Sięgnąłem ręką, by je przejrzeć, ale akurat otworzyły się drzwi
do pomieszczenia koło mojego fotela. Wyszedł z niego dość przysadzisty,
łysiejący mężczyzna, ubrany w jakąś dziwną koszulę w kratę, szare spodnie i
totalnie nie pasujące o tego stroju zielone buty. Za nim wyszedł drugi, niższy,
w okularach i ciemnych, zaczesanych do tyłu włosach. Od razu po nim można było
rozpoznać lekarza, mimo braku kitla.
- Bardzo dziękuję panie doktorze!
Nie wiem co bym bez pana zrobił – rzekł wyższy. – Gdyby nie pan, to pewnie nie
byłoby mnie już tutaj, a moja Helenka opłakiwałaby mnie wraz z naszymi dziećmi.
- Od tego jestem – odrzekł
Heartwood. – Życzę panu zdrowia i poprawy samopoczucia.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję.
Widzimy się za tydzień – odparł pacjent, kierując się do drzwi, którymi ja tu
wszedłem parę minut temu. – Do zobaczenia pani Monkins. Jeszcze raz powiem, że
pięknie pani dziś wygląda. Zresztą nie tylko dziś. Zawsze!!
- Bardzo dziękuję – odparła z
uśmiechem asystentka. – Do zobaczenia panu.
- Do widzenia – odparł jeszcze
raz i ostatecznie wyszedł z pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy.
Lekarz przewrócił oczami,
westchnął i spojrzał z lekkim uśmiechem na recepcjonistkę. Ta z trudem
powstrzymała śmiech i rzekła:
- Panie doktorze. Pan Mike
Griffith już do pana przyszedł – wskazała na mnie dłonią.
Lekarz, który stał tyłem do mnie,
odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął.
- Witam serdecznie – rzekł,
otwierając szerzej drzwi do swojego gabinetu i wskazał ręką do środka. –
Zapraszam!
Podniosłem się z fotela,
przeszedłem obok niego i wszedłem do gabinetu.
Pomieszczenie wyglądało zupełnie
inaczej niż poczekalnia. Gdy człowiek się tutaj znalazł, to momentalnie czuł
się jak w domu. Na wprost wejścia stała meblościanka z jakimiś oprawionymi w
skórę księgami. Przed nią stało duże, dębowe biurko, a przy nim dwa duże,
skórzane fotele. W takim samym kolorze i z tego samego materiału zrobiona była
sofa, znajdująca się po prawej stronie od wejścia, tuż pod dużym oknem, przez
które wpadało słoneczne światło. Natomiast po lewej na ścianie wisiała duża
mapa świata, zrobiona w stylu starych map żeglarskich. Poprzypinane na niej
były zdjęcia, na których widniał lekarz i jeszcze ktoś. Każde zdjęcie było
zrobione w miejscu, do którego było przyczepione na mapie.
- Proszę siadać, gdzie panu
wygodnie. Ja muszę się czegoś napić – powiedział do mnie Heartwood, kierując
się do biurka. Usiadł na obrotowym fotelu za nim i otworzył dolną szafkę. – Pan
Langsley zawsze sprawi, że muszę zmoczyć gardło, zanim wysłucham kolejnego
pacjenta. Najlepiej by było czymś mocniejszym. Pan sobie czegoś tez życzy?
- Nie, dziękuję – odparłem i
usiadłem na fotelu naprzeciwko niego, tak by cały czas móc spoglądać na mapę. –
To jakiś ciężki przypadek?
- Pan Langley? Nie… troszkę tylko
może zbyt absorbujący – wyciągnął szklankę, do której wlał sok pomarańczowy. –
Półtora roku temu chciał popełnić samobójstwo, gdyż zachorował na depresję.
Udało się temu zapobiec i wyleczyć go z tej choroby. Odnalazł nawet pasję i
chęć do życia. Tą pasją jest hodowanie kurcząt. Poświęca temu teraz naprawdę
całe swoje życie, ale jak przychodzi na spotkania, to opowiada tylko i
wyłącznie o tych kurczakach. Kompletnie już wyzdrowiał, ale chyba jestem jedyną
osobą, która potrafi go wysłuchać, przez co cały czas umawia się na wizyty. W
zeszłym tygodniu przez niego nawet śniło mi się, że goniły mnie te kurczaki i
jak mnie jeden doganiał, to słyszałem tylko głos pana Langleya, bym nie robił
im krzywdy.
Parsknąłem śmiechem.
- Czyli jednak ciężki przypadek –
odparłem.
- No może jednak faktycznie –
przechylił szklankę soku, po czym spojrzał na mnie uważnie. Zza okularów jego
oczy wydały mi się niezwykle przenikliwe. – Mam nadzieję, że pan nie będzie mi
opowiadał o kurczakach.
- Właściwie, to ja zajmuje się
hodowlą surykatek. To naprawdę piękne zwierzątka. Mają takie małe łapki i jak
rzucam im jedzenie, a najczęściej żywią się wielkimi larwami innych owadów, to
łapią je i wcinają je jak frytki. Mówię panu, słodko wyglądają. Najlepiej było
jak jednego razu…
- No chyba sobie pan jaja robi –
przerwał mi.
- Robię – zaśmiałem się. Coś było
w tym człowieku, że momentalnie się wyluzowałem i nie myślałem o problemie,
przez który się tutaj znalazłem.
- Już się wystraszyłem, że będę
do tego soku musiał wlać jednak wódki. Na pewno nie chce pan nic do picia? –
zapytał znowu.
- No dobrze, niech będzie sok.
Sięgnął po nową szklankę, nalał
żółty napój i podał mi.
- Dziękuję. Mogę przyjrzeć się
tej mapie i zdjęciom? – skinąłem głową na ścianę.
- Oczywiście, proszę.
Wstałem i podszedłem niej. Była
piękna. Natomiast zdjęcia lekarza były wykonane w Tajlandii, Kenii, we
Włoszech, Argentynie i wielu innych miejscach. Na każdym z nich był doktor wraz
z jakąś kobietą.
- To pana żona? – zapytałem.
- Od trzydziestu czterech lat –
odpowiedział, nie wstając zza biurka i bacznie mnie obserwując. Czułem to przez
plecy.
- Niezły wynik – odparłem trochę
do niego, a trochę do siebie i wtedy przypomniałem sobie, po co tu przyszedłem.
Odwróciłem się i zobaczyłem jego
spojrzenie. Podszedłem do biurka, usiadłem na swoim fotelu. Sięgnąłem po
szklankę i napiłem się. Heartwood nic nie mówił, tylko mnie obserwował
przenikliwym wzrokiem.
- Panie doktorze, w ciągu
ostatnich trzech miesięcy przespałem cztery godziny i nic więcej – powiedziałem
w końcu patrząc się dalej na mapę.
- Uuu, niezły wynik – powiedział
lekarz, uśmiechając się nieco pod nosem. – Zauważyłem, że długo pan nie spał,
jak tylko zobaczyłem zapadnięte policzki, przekrwione oczy i worki pod nimi.
- Tak, widać to po mnie.
Najgorsze jest to, że jestem zmęczony. Strasznie zmęczony. Nie mogę się przez
to na niczym skupić, skoncentrować. Jestem totalnie wyczerpany, ale jak się
położę, to i tak nie mogę zasnąć. Muszę się z tego jakoś wyleczyć, musi mi pan
pomóc, bo już nie wiem co mam ze sobą zrobić. W pracy totalnie przez to nie
ogarniam. Znajomi zaczęli mówić na mnie zombie. Najlepiej przyjąłbym jakąś
porządną dawkę leków usypiających, by móc odespać. By móc w końcu zasnąć i
spokojnie przespać noc albo dziesięć.
Psycholog nie przerywał mi, tylko
cały czas mnie obserwował. W końcu odezwał się.
- Leki na sen łagodzą objawy, ale
nie wyleczą przyczyny pana bezsenności.
- Powiedział to pan, jak w
reklamie leków na ból gardła – odparłem z zażenowaniem.
Doktor zaśmiał się.
- Niestety taka jest prawda. To
będzie efekt krótkotrwały. Bezsenność powróci, jeśli nie powie mi pan, panie Griffith,
dlaczego pan nie śpi.
- Nie wiem – skłamałem. Patrzyłem
się dalej na mapę.
- No jak pan uważa, ale to pan
płaci za wizytę i pan oczekuje pomocy. Płaci mi pan za godzinę porady. Oczekuje
pan, że dostanie pan leki na sen, ale ja ich panu nie przepiszę zanim mi pan
nie powie dlaczego pan nie śpi. Widzę po oczach, że pan dobrze wie. Nie musi
pan mówić tego mi dzisiaj. Może przy następnej wizycie albo jeszcze kolejnej. Wtedy
straci Pan więcej pieniędzy, więc korzystniej będzie dla pana opowiedzieć mi wszystko
na tej sesji. Będziemy mogli zacząć działać od razu.
Miał rację. Wiedziałem o tym, ale
po prostu cholernie ciężko było mi zacząć opowiadać. Nabrałem powietrza do
płuc. Wypuściłem i zacząłem.
- Dużo podróżuję. Od małego.
Najczęściej jeżdżę w góry, bo tam czuję się najlepiej. Chodząc po dzikich
szlakach, wspinając się na szczyty, czuję się naprawdę wolny. Nawet zrobiłem
sobie tydzień temu kolejny wypad w Kordyliery, bo liczyłem, że może jak znowu
poczuję górskie powietrze, to zasnę. Po zdobyciu jednego ze szczytów i zejściu
do obozowiska, rozbiłem namiot i się w nim położyłem. Przespałem wtedy dwie
godziny, ale przez ten czas śniła mi się moja przyjaciółka. Julia, bo tak miała
na imię. Poznałem ją półtora roku temu na jakiejś konferencji podróżniczej. Zaprzyjaźniliśmy
się. Bardzo. Czuliśmy się, jakbyśmy się znali całe życie. Byliśmy w tym samym
wieku, zaraz po studiach, z dużymi planami na przyszłość. Oboje byliśmy w
związkach, ale nam się nie układało w nich za bardzo.
- Dlaczego? – zapytał
niespodziewanie doktor.
- Hmm – zastanowiłem się. –
Jestem osobą, która nie przywiązuje się za bardzo do ludzi, przez co mam
problem z zaangażowaniem się w związku. Poza tym mam plany podróżnicze i lubię
częste wyjazdy, a jakoś moje partnerki nigdy nie powielały tych planów.
Zresztą, dobierałem sobie zawsze dziewczyny atrakcyjne dla mnie przede
wszystkim pod względem fizycznym. Charakter i zainteresowania schodziły na inny
plan, bo i tak ja byłem najważniejszy oraz moja samorealizacja. Pod tym
względem Julia była do mnie podobna, gdyż i ona była niezwykłą egoistką. Jednak
każde rozstanie z chłopakiem bardzo przeżywała. Ona, w przeciwieństwie do mnie,
bardzo przywiązuje się do ludzi i kocha ludzi. Kochała.
Zrobiłem kolejny łyk soku, by
zahamować wzruszenie, które zaczynało do mnie napływać. Heartwood patrzył na
mnie swoimi ciemnymi oczami, nie mrugając nawet.
- Zaczęliśmy jeździć na wspólne
wyjazdy – kontynuowałem. – I chociaż mieliśmy swoich partnerów, to podróżowaliśmy
i zdobywaliśmy szczyty we dwoje. Czuliśmy się w swoim towarzystwie najlepiej.
Nocowaliśmy pod namiotem, w szałasach. Nigdy ze sobą się nie przespaliśmy. Nie
to, że Julia mi się nie podobała. Była bardzo atrakcyjna. Może nie w moim
typie, gdyż była niższą brunetką, a ja preferowałem zawsze wysokie, długonogie
blondyny. Ale nigdy nie poszedłem z nią do łóżka, bo za bardzo ją lubiłem.
Wydaje mi się, że gdybyśmy się ze sobą przespali, to by się zepsuła nasza
relacja. A tak, miałem prawdziwą przyjaciółkę, z którą zawsze mogłem się
spotkać, pogadać. I tak też się działo. Często się widywaliśmy i po prostu
gadaliśmy. Bardzo często o naszych partnerach, nieudanych związkach, ale także
o naszych marzeniach i planach. Wiele z nich mieliśmy podobnych i nawet coraz
częściej rozmawialiśmy o tym, czy nie ruszyć razem w drogę, w podróż naszego życia.
Zobaczyć te wszystkie miejsca, o których zawsze marzyliśmy. Jak na przykład pan
i te zdjęcia na mapie. Też wiele z tych miejsc mieliśmy na swoich listach.
- Jakie było wasze największe
marzenie? – zapytał ponownie.
- Było takie jedno, które
szczególnie nas połączyło. Oboje marzyliśmy o tym, by przejść Camino de
Santiago. Planowaliśmy wspólną wyprawę na początek przyszłego roku. Mieliśmy
zbierać fundusze przez ten rok, by móc praktycznie cały kolejny podróżować.
Byliśmy świeżo po zerwaniach z naszymi partnerami, przez co mieliśmy poczucie
(zwłaszcza Julia), że musimy coś zmienić. Zakończyć z dotychczasowym życiem.
Kurde, ale nie tak zakończyć…
Przerwałem na chwilę. Tym razem
lekarz nic nie mówił, tylko cierpliwie czekał, aż będę kontynuował.
- Trzy miesiące temu wydarzył się
wypadek. Julia zemdlała w pracy, a jej koledzy wezwali pogotowie, które zabrało
ją do szpitala. Parę dni wcześniej dzwoniła do mnie, że znowu ma migrenę.
Zdarzały jej się od jakiegoś czasu, ale nigdy nie mdlała. Po prostu zaszywała
się wtedy w domu i ograniczała wszelkie kontakty. Brała jakieś leki
przeciwbólowe. Była pewna, że to przez pracę i ciągłe patrzenie się w ekran
komputera, dlatego, jak tylko czuła się lepiej, to uciekała z miasta w bardziej
dzikie rejony. To był czwartek, a następnego dnia mieliśmy jechać na trekking w
pobliskie góry. Napisała do mnie wieczorem smsa, że jest w szpitalu i rano ma
operację. Gdy tylko go przeczytałem, to pognałem do niej. Leżała w pokoju sama.
Miała podłączoną kroplówkę. Jak ją zobaczyłem, to się lekko przeraziłem.
Widziałem po jej oczach, że płakała wcześniej i to dość mocno. Kiedy mnie
zobaczyła, to starała się uśmiechać i zakryć smutek, ale nie przychodziło jej
to z łatwością. Usiadłem przy jej łóżku i wypytywałem co się stało. Gdy
przywieziono ją do szpitala, to zrobili jej szereg badań, prześwietleń i tak
dalej. Wyszło, że miała jakiegoś guza na mózgu i niezbędna była operacja.
Podobno nie był on duży i to miał być łatwy zabieg. Ona jednak była
przewrażliwiona na temat zdrowia swojego i nie tylko. Panikara straszna pod tym
względem. Płakała, bo strasznie się bała. Nie miała nikogo bliższego, gdyż ze
swoją rodziną nie utrzymywała kontaktu. Zresztą, praktycznie nie miała rodziny.
Byłem pierwszą osobą, którą poinformowała, że jest w szpitalu. Siedziałem przy
jej łóżku i ją pocieszałem. Mówiłem, że będzie wszystko dobrze, że wytną jej to
dziadostwo i za tydzień będziemy już łazić po górach. Że ma się nie martwić.
Starałem ją rozśmieszyć i opowiadałem jej głupie historie, które usłyszałem u
siebie w robocie. Pomogło trochę, bo się nawet uśmiechała, a w pewnym momencie
nawet zachrumkała ze śmiechu jak świnka. Wtedy ja się zacząłem śmiać. Godzinę
przed moim wyjściem dostała jakieś leki, które miały uspokoić prace mózgu i
sprawić, że będzie spała spokojnie, to też pod koniec mojej wizyty była już lekko
otumaniona i powieki jej się zamykały. Siedziałem z nią, do czasu aż kończył
się czas odwiedzin. Gdyby można było zostać na noc, to bym został. Na
pożegnanie, jak już była ledwie przytomna, pocałowałem ją w czoło oraz dłoń i
powiedziałem, że przyjdę z samego rana. Uśmiechnęła się, ale oczy miała już
zamknięte. Gdy wstawałem z krzesła przy łóżku usłyszałem tylko, jak powiedziała
moje imię. Spojrzałem na nią. Oczy miała zamknięte, ale wyszeptała „kocham
cię”. Stałem jak zamurowany. Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć, co zrobić.
Patrzyłem na nią. Chciałem ją zapytać, co powiedziała, by to powtórzyła jeszcze
raz, ale widziałem, że już śpi.
Wyszedłem z pokoju jak
zamroczony. Nie wiedziałem co robię i nie pamiętam jak dotarłem do domu. Kiedy
wszedłem do mieszkania, położyłem się w swoim pokoju i patrzyłem w sufit. Wtedy
do mnie dotarło. Dotarło do mnie, że ja też ją kocham. Ucieszyłem się na tę
myśl, bo już dawno nie czułem tego. Myślę, że podświadomie odrzucałem to
uczucie i zamykałem się przed nim, jednak gdy usłyszałem od niej owe wyznanie,
to coś we mnie pękło. Betonowa ściana została skruszona i przelało się przez
nią uczucie miłości. Byłem wtedy szczęśliwy. Najszczęśliwszy. Zasnąłem szybko,
a w nocy śniła mi się Julia, z którą wspólnie spacerowałem przez pola,
porośnięte zbożem. Miała na sobie piękną, niebieską sukienkę i uśmiechała się
do mnie. Widziałem jej piękne, ciemne, śmiejące się oczy. To był piękny sen.
Wstałem rano pełen energii i
radości. Poleciałem szybko do pobliskiej kwiaciarki, którą zawsze mijałem w
drodze do pracy i kupiłem bukiet lilii, które Julia tak uwielbiała. Pognałem z
nimi szpitala. Gdy wszedłem na oddział i do pokoju, w którym leżała,
poprzedniego wieczoru, okazało się, że jej tam nie ma. Operację miała mieć
dopiero za dwie godziny, więc poszedłem do recepcji dowiedzieć się, gdzie jest.
- Pan z rodziny? – zapytała gruba
murzynka siedząca za komputerem.
- Tak jakby – odparłem. – Jestem
jej jedyną bliską osobą, jej przyjacielem.
- Jak się Pan nazywa? – zapytała
ponownie.
- Michael Griffith.
Spojrzała na mnie jeszcze raz z
lekkim przerażeniem.
- Proszę chwileczkę zaczekać –
mówiąc to sięgnęła po słuchawkę telefoniczną. – Panie doktorze – powiedziała do
niej. – Pan Griffith jest przy recepcji – chwila przerwy. – Dobrze, przekażę.
Odłożyła słuchawkę i rzekła do
mnie.
- Doktor już do pana idzie.
Bałem się. Co to mogło oznaczać.
Już chciałem na nią krzyknąć, by mi wytłumaczyła, ale za moimi plecami pojawił
się wysoki mężczyzna.
- Witam Panie Griffith –
usłyszałem spokojny głos. Odwróciłem się i zobaczyłem lekarza Dawsona, którego
dzień wcześniej widziałem gdzieś na korytarzu szpitala. Spojrzałem na niego z
zapytaniem.
– Właśnie mieliśmy do pana
dzwonić – powiedział lekarz - Panna Julia Tomkins podała pana dane kontaktowe,
jako osoby najbliższej i do pierwszego kontaktu.
Jak to usłyszałem, to nie
wiedziałem czy mam się z tego cieszyć, że byłem dla Julii taki bliski czy martwić,
że chcieli do mnie dzwonić. Pewnie coś się stało, bo inaczej po co by dzwonili?
- Czy coś się stało? – zapytałem,
pełen nadziei, że zaprzeczy.
Lekarz popatrzył na mnie i
odrzekł.
- Bardzo mi przykro… ale Panna Tomkins
zmarła dzisiaj w nocy.
Poczułem jak cała krew odpływa z
mojego ciała. Nogi się pode mną ugięły i przed oczami zobaczyłem czarne kropki.
Złapałem się blatu recepcji, by nie upaść. Upuściłem kwiaty, które cały czas
trzymałem w ręku.
- Jak to… nie żyje? –
wymamrotałem patrząc się w podłogę i trzymając się dalej blatu.
- Guz, który wykryliśmy okazał
się znacznie groźniejszy, niż przewidywaliśmy. W nocy niestety rozlał się, co
sprawiło, że była potrzebna natychmiastowa operacja. Zrobiliśmy wszystko co w
naszej mocy, ale po dwóch godzinach operacji zmarła. Pana przyjaciółka odeszła
godzinę temu. Było niestety już za późno. Bardzo mi przykro.
Straciłem kobietę, z którą
mógłbym ułożyć sobie życie. Która była dla mnie idealna, a ja przez cały czas
naszej znajomości tego nie dostrzegałem. A może i dostrzegałem, ale nie
dopuszczałem myśli o jakimkolwiek związku z nią, by nie zepsuć naszej
przyjaźni. A jak w końcu zrozumiałem, że to jest TA dziewczyna, to nagle ją
straciłem. Przez tę ostatnią noc, kiedy tak dobrze mi się spało, zaplanowałem
całą naszą przyszłość. Widziałem całą naszą wspólną drogę. I to była ostatnia
moja przespana noc. W ciągu jednej chwili straciłem jakikolwiek sens dalszej
egzystencji. Straciłem jedyną rzecz, która sprawiała, że byłem szczęśliwy, a o
tym nie wiedziałem.
Skończyłem swoją opowieść, a
Heartwood patrzył dalej na mnie. Podał mi chusteczki, bym wysmarkał nos. Nawet
nie wiem, kiedy zacząłem płakać. Poczułem w pewnym stopniu ulgę. Nikomu
wcześniej tego nie opowiadałem, gdyż nie mieliśmy za bardzo wspólnych
znajomych, a ja swoich przyjaciół mam daleko od miejsca, w którym mieszkam i
kontakt z nimi też podupadł.
- Bardzo mi przykro – odparł
lekarz. – To naprawdę przykra historia i przeżył pan naprawdę ciężkie chwile. Będę
wiedział, jak panu pomóc. Spotkamy się znowu za tydzień, a na ten tydzień
proszę wziąć te tabletki – wyciągnął je z szuflady i podał mi. – Proszę je brać
po jednej na godzinę przed snem i w żadnym wypadku nie jeździć po nich
samochodem. Za tydzień znów pan do mnie przyjdzie i to będzie nasza ostatnia
sesja. Do tego czasu proszę brać owe tabletki i opowie mi pan czy działają.
Popatrzyłem na niego ze
zdziwieniem. Tylko tyle? Żadnych słów otuchy? Żadnego planu działania? Tylko
tabletki i mogę już iść. W sumie tego na początku chciałem, ale potem lekarz
wzbudził we mnie sympatię. Szkoda tylko, że teraz już tej sympatii nie ma.
Wziąłem od niego lekarstwa,
podziękowałem i wyszedłem z gabinetu.
***
Pięć miesięcy później siedziałem
na bruku na wprost katedry w Santiago de Compostela. Po prawie dwóch miesiącach
wędrówki dotarłem na miejsce. Był to czas na przemyślenie sobie wszystkiego,
ale dzięki temu wiedziałem, gdzie pójdę dalej. Jeszcze pół roku temu byłem
zdewastowany po utracie najlepszej przyjaciółki. Na szczęście doktor Heartwood
mi pomógł. Wiedział, że mój niepokój leży nie tylko w jej utracie, ale także w
braku jakiegokolwiek planu na przyszłość.
Gdy wyszedłem wtedy z gabinetu,
byłem przekonany, że już tam nie wrócę. Jednak po dotarciu do swojego
mieszkania zażyłem pigułki, które dostałem od niego i po niecałej godzinie
spałem jak mops. To była pierwsza przespana nocka od naprawdę długiego czasu.
Mało tego, nie miałem koszmarów, nie widziałem we śnie twarzy Julii. Po prostu
spałem. Rano nabrałem energii i pracowałem jakbym się o awans starał. Tak minął
cały tydzień i gdy nadszedł czas kolejnej wizyty u Heartwooda, nie wahałem się
ani chwili, tylko pognałem do niego.
Doktorek powiedział mi bardzo
ważną rzecz, którą w sumie wiedziałem od dawna, ale jakoś tak o niej
zapomniałem. Powiedział mi, że marzenia się nie spełniają, tylko się je
realizuje. I jeżeli chcę się uwolnić od smutku po utracie Julii, powinienem
spełnić również i jej marzenia. Początkowo nie bardzo mogłem w to uwierzyć, że
to pomoże, ale przecież w pigułki też na początku nie wierzyłem.
W ciągu 3 miesięcy odszedłem ze
swojej pracy, wynająłem swoje mieszkanie, sprzedałem samochód, kupiłem bilet do
Europy i znalazłem się na szlaku Św. Jakuba. To był pierwszy etap mojej
podróży. Wiedziałem tylko tyle, że muszę przejść Camino, a potem się zobaczy.
Możliwe, że to mogłoby wystarczyć, ale liczyłem, że tak nie będzie. Że ruszę
dalej.
Była zima i nie był to sezon na
przechodzenie owej trasy. Dzięki temu ludzi spotykałem naprawdę rzadko i miałem
czas do wielu przemyśleń. Myślałem o wszystkim, o każdej osobie, którą w życiu
spotkałem. O swoich poczynaniach w przeszłości i o tym czego pragnąłem, jak
byłem młodszy. O tym, jak bardzo się zmieniłem i zatraciłem w pędzie za
pieniędzmi. Jednak najczęściej myślałem o Julii. Szedłem nie tylko dla siebie,
ale przede wszystkim dla niej. To było jej marzenie i mieliśmy je realizować
razem.
Nie zawsze nocowałem w
schroniskach na szlaku. Miałem ze sobą namiot i śpiwór, to też gdy temperatura
była nieco wyższa, decydowałem się na nocleg na łonie przyrody. Zawsze
preferowałem ten sposób spędzenia nocy. Czułem się wtedy naprawdę wolny.
Podczas pierwszego takiego noclegu poczułem, że śpiwór jest przesiąknięty
perfumami Julii. Nie wyprałem go po ostatnim naszym wypadzie, kiedy to go jej
pożyczyłem, gdyż było jej zimno, a ja wolałem spać pod samym prześcieradłem
podróżniczym. Dzięki temu zapachowi spało mi się przyjemniej i wydawało mi się,
że Julia leży koło mnie w namiocie.
Osoby, które poznałem na szlaku
też były niezwykle ciekawe. Każdy z nich miał jakiś swój własny cel, swoją
historię. Każdy przechodził Camino z innego powodu. Część szukała sensu swojego
istnienia, inni spełniali swoje marzenie, a jeszcze inni przechodzili szlak co
roku i była to już dla nich swego rodzaju tradycja. Najlepszy był pewien
staruszek, który wyszedł ze swojego domu we Francji, by się przejść, a że
trafił przypadkiem na drogowskaz z żółtą muszelką, to poszedł w stronę, którą
wskazywał. Tak znalazł się na szlaku i wędrował nim bez plecaka i
jakiegokolwiek sprzętu. Po prostu szedł przed siebie.
Rozmyślałem tak o tym wszystkim,
siedząc i wpatrując się w zdobienia tej średniowiecznej świątyni w centrum
Santiago de Compostela. Wypiłem kubek gorącej herbaty z termosu i masowałem
zziębnięte i opuchnięte stopy. Patrzyłem na ludzi, którzy również tutaj
przywędrowali. Było po 14 i dość ciepło jak na początek marca. W pewnym
momencie usiadła koło mnie Julia i oparła głowę o moje ramię. Zdziwiłem się, co
tutaj robi, ale nie mówiłem nic. Ona odezwała się pierwsza:
- Dziękuję.
- Za co? – zapytałem. Czułem
zapach jej perfum.
- Za to, że tutaj dotarłeś. Dla
mnie. Że zacząłeś drogę, którą mieliśmy kroczyć razem.
- Chciałbym, żebyś ze mną była
przez cały czas – poczułem, że łzy napływają mi do oczu. Chciałem na nią
spojrzeć, ale wciąż opierała głowę na mym ramieniu, przez co nie mogłem się w
jej stronę obrócić. Patrzyłem więc na ściany katedry. Wydawało mi się, że
płaskorzeźby, które tam widniały, ruszają się.
- Będę przy tobie zawsze, ale nie
możesz o mnie cały czas myśleć. Co się stało, tego już nie zmienimy. Wiedz
jednak, że będę cię chronić, byś mógł bezpiecznie iść dalej.
- Gdzie mam teraz iść? – nie
chciałem nigdzie iść bez niej. Chciałem ją przytulić, ale z jakichś przyczyn
nie mogłem też ruszyć ręką.
- Czas pokaże – odpowiedziała. –
A teraz… na mnie już czas. Muszę teraz odejść. Nie zobaczysz mnie więcej, ale
ja Ciebie będę widzieć.
Podniosła głowę z mojego
ramienia. Mogłem na nią teraz spojrzeć. Miała na sobie tę samą, niebieską
sukienkę, jak wtedy, gdy śniła mi się w dniu jej śmierci. Piękne, ciemne oczy
patrzyły na mnie z radością. Widziałem, że jest szczęśliwa, ale ja wcale się
taki nie czułem.
- Nie chcę, żebyś odchodziła.
Zostań ze mną.
Nic nie odpowiedziała, tylko się
uśmiechnęła. Następnie przybliżyła się do mojej twarzy i poczułem ponownie
zapach jej perfum. Pocałowała mnie w policzek i powiedziała:
- Żegnaj Michaelu. Cieszę się, że
cię poznałam – po czym gładko podniosła się z nóg, odwróciła i zaczęła kroczyć
w stronę katedry przez całkowicie pusty plac.
Chciałem wstać, pobiec za nią,
ale nie mogłem się podnieść. Jakaś siła trzymała i opierała plecami o mur za
mną.
- Julia! – krzyknąłem. –
Zaczekaj! Nie odchodź.
Szamotałem się, ale i tak to nic
nie dało. Nie mogłem za cholerę wstać. Krzyczałem, ale nie odwracała się.
Kroczyła przed siebie, aż w końcu zniknęła w drzwiach katedry. Weszła do
środka. I wtedy się udało! Podniosłem się, ale tak szybko, że momentalnie upadłem
i oprzytomniałem.
- Matko Boska! Wszystko w
porządku? – usłyszałem młody, kobiecy głos. Poczułem, że ktoś mnie chwycił za
rękę. Popatrzyłem do góry. Jacyś ludzie, przechodzący obok, przystanęli i
patrzyli na mnie. A za rękę trzymała mnie młoda, na oko dwadzieścia lat, ruda
dziewczyna, z plecakiem na plecach, wytartą kurtką, szarych spodniach i butach
trekkingowych. Do plecaka miała doczepione kijki. Patrzyła na mnie z
przerażeniem, gdyż klęczałem lekko pochylony do przodu. Na placu było znacznie
więcej osób, niż przed chwilą. Skąd się u diabła oni wszyscy wzięli?
- Muszę pobiec za dziewczyną, z
którą tu siedziałem – powiedziałem do rudej.
Ta na mnie popatrzyła zdziwiona i
odparła:
- Z nikim tu nie siedziałeś.
Obserwowałam cię odkąd tu przyszedłeś. Usiadłeś, wypiłeś herbatę i zasnąłeś.
Popatrz, tam leży twój kubek i termos – wskazała pod murkiem moje rzeczy. – Po
chwili zacząłeś się szarpać i nagle się rzuciłeś na twarz. Myślałam, że masz
padaczkę i przybiegłam ci pomóc. Nic ci nie jest? Wiesz jak się nazywasz? –
zadała mi kontrolne pytanie, które często się zadaje ludziom po atakach
padaczki.
Zrozumiałem wtedy, że Julia mi
się śniła. Przyszła w ten sposób się ze mną pożegnać. Nagle zrobiło mi się
szalenie głupio. Popatrzyłem na dziewczynę. Miała piękne niebieskie oczy i
delikatne piegi, które idealnie pasowały do koloru jej włosów. Była niezwykle
ładna.
- Tak, nazywam się Michael
Griffith. Nic mi nie jest. Przepraszam – wymusiłem się na uśmiech. – Miałem zły
sen – mówiąc to poczułem, że się rumienię.
- Widzę, że Camino bardzo cię
zmęczyło, skoro zasnąłeś w takim miejscu i przy takim gwarze. Na pewno wszystko
w porządku. Może potrzebujesz podbić cukier? Mam batony, jeśli byś potrzebował.
- Dzięki, ale już mi lepiej –
odparłem. – Potrzebuję się pomodlić za kogoś. Przepraszam i dziękuję za pomoc.
Odwróciłem się i zacząłem pakować
termos do plecaka. Następnie zarzuciłem go na plecy i ruszyłem w stronę
katedry. Minąłem dziewczynę, ale po chwili przystanąłem i spojrzałem na nią.
- To nie potrwa długo – powiedziałem
w sumie nawet nie wiem po co.
- W porządku – odparła dziewczyna
i uśmiechnęła się szczerze. Miała piękne białe zęby.
Poszedłem do świątyni. Wszedłem
do środka i usiadłem w jednej z ławek, kładąc plecak obok. Uklęknąłem i
zacząłem się modlić, dziękując za to, że udało mi się przejść szlak. Modliłem
się także za Julię. Nie czułem wcześniej takiej potrzeby, jak teraz.
Dziękowałem tak Bogu kilkanaście minut, aż w końcu poczułem ulgę. Jakbym
zrzucił jakiś ciężar, od czegoś się uwolnił. Usiadłem ponownie w ławce i podziwiałem
chwilę zdobienia wewnątrz kościoła. Po chwili podniosłem się i skierowałem się
do wyjścia. Wiedziałem, że wieczorem odbywają się tu msze dziękczynne z
pielgrzymami, kończącymi przejście szlaku, więc i tak chciałem tu potem wrócić.
Najpierw musiałem jednak znaleźć miejsce noclegowe i przede wszystkim prysznic.
Wyszedłem z katedry z myślą i z
takim planem, że teraz już wszystko zależy ode mnie. Cokolwiek postanowię,
zacznę swoją prawdziwą drogę. Na zewnątrz już powoli zbliżał się zachód słońca
i temperatura powietrza nieco opadała. Robiło się naprawdę rześko. Zacząłem
rozglądać się, w którym kierunku teraz się udać, gdy zobaczyłem tę samą rudą
dziewczynę, siedzącą w miejscu, gdzie ja wcześniej siedziałem. Nasze spojrzenia
się spotkały. Uśmiechnęła się do mnie i pomachała. Już wiedziałem, w którym
kierunku podążę na początek.
Droga
Reviewed by RepLife
on
11:09
Rating:

Kiedy mówimy o drodze to od razu kojarzy mi się to jak lubię zwiedzać inne kraje samochodem. Jednak ważną kwestią jest również to abyśmy wiedzieli ile kosztują winiety. Czytałam o tym na stronie https://kioskpolis.pl/winiety-gdzie-je-kupic-i-ile-kosztuja/#kotwica4 i nawet już wiem gdzie mogę kupić takie winiety.
OdpowiedzUsuń