Facebook

Droga

Mieszkanie na wrocławskim trójkącie pięć lat temu zaowocowało napisanymi przeze mnie wieloma opowiadaniami w tym okresie. Jedno z nich zaprezentuję dziś Wam, gdyż jest ono powiązane z tym, co mnie czeka w najbliższym miesiącu. Powstało ono w ciągu pewnej bezsennej nocy, kiedy to miałem problem ze snem po kilku nockach z rzędu w hotelu, w którym pracowałem. Brak snu stał się początkowo głównym tematem opowiadania, ale w końcu rozwinęło się ono w coś innego. Zapraszam do czytania :)




DROGA


- Za chwilę doktor Heartwood pana przyjmie. Proszę sobie usiąść na fotelu.
- Dziękuję – odparłem i usiadłem na wskazanym miejscu.
Sekretarka uśmiechnęła się do mnie, po czym wróciła do pisania czegoś na komputerze. Była kobietą, mającą około czterdziestu lat, ale bardzo zadbaną. Ciemne włosy zawinięte w kok, duże okulary i usta pomalowane czerwoną szminką. Do tego biała, obcisła bluzka, podkreślająca jej kształty. Wszystko razem sprawiało, że wyglądała niezwykle kobieco.
Odwróciłem od niej wzrok i spojrzałem na ścianę przede mną, na której wisiał jakiś dziwny, kubistyczny obraz, przedstawiający męską twarz. Nigdy nie rozumiałem tego typu sztuki, ale niewątpliwie pasował on do wnętrza tej poczekalni, która była dość jasna i w miarę przytulna. Kompletnie nie przypominała poczekalni w placówkach medycznych, ale to pewnie też dlatego, że ten lekarz nieco się różnił od tych, do których wcześniej uczęszczałem.
Na stoliku przede mną leżały jakieś gazety. Sięgnąłem ręką, by je przejrzeć, ale akurat otworzyły się drzwi do pomieszczenia koło mojego fotela. Wyszedł z niego dość przysadzisty, łysiejący mężczyzna, ubrany w jakąś dziwną koszulę w kratę, szare spodnie i totalnie nie pasujące o tego stroju zielone buty. Za nim wyszedł drugi, niższy, w okularach i ciemnych, zaczesanych do tyłu włosach. Od razu po nim można było rozpoznać lekarza, mimo braku kitla.
- Bardzo dziękuję panie doktorze! Nie wiem co bym bez pana zrobił – rzekł wyższy. – Gdyby nie pan, to pewnie nie byłoby mnie już tutaj, a moja Helenka opłakiwałaby mnie wraz z naszymi dziećmi.
- Od tego jestem – odrzekł Heartwood. – Życzę panu zdrowia i poprawy samopoczucia.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję. Widzimy się za tydzień – odparł pacjent, kierując się do drzwi, którymi ja tu wszedłem parę minut temu. – Do zobaczenia pani Monkins. Jeszcze raz powiem, że pięknie pani dziś wygląda. Zresztą nie tylko dziś. Zawsze!!
- Bardzo dziękuję – odparła z uśmiechem asystentka. – Do zobaczenia panu.
- Do widzenia – odparł jeszcze raz i ostatecznie wyszedł z pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy.
Lekarz przewrócił oczami, westchnął i spojrzał z lekkim uśmiechem na recepcjonistkę. Ta z trudem powstrzymała śmiech i rzekła:
- Panie doktorze. Pan Mike Griffith już do pana przyszedł – wskazała na mnie dłonią.
Lekarz, który stał tyłem do mnie, odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął.
- Witam serdecznie – rzekł, otwierając szerzej drzwi do swojego gabinetu i wskazał ręką do środka. – Zapraszam!
Podniosłem się z fotela, przeszedłem obok niego i wszedłem do gabinetu.
Pomieszczenie wyglądało zupełnie inaczej niż poczekalnia. Gdy człowiek się tutaj znalazł, to momentalnie czuł się jak w domu. Na wprost wejścia stała meblościanka z jakimiś oprawionymi w skórę księgami. Przed nią stało duże, dębowe biurko, a przy nim dwa duże, skórzane fotele. W takim samym kolorze i z tego samego materiału zrobiona była sofa, znajdująca się po prawej stronie od wejścia, tuż pod dużym oknem, przez które wpadało słoneczne światło. Natomiast po lewej na ścianie wisiała duża mapa świata, zrobiona w stylu starych map żeglarskich. Poprzypinane na niej były zdjęcia, na których widniał lekarz i jeszcze ktoś. Każde zdjęcie było zrobione w miejscu, do którego było przyczepione na mapie.
- Proszę siadać, gdzie panu wygodnie. Ja muszę się czegoś napić – powiedział do mnie Heartwood, kierując się do biurka. Usiadł na obrotowym fotelu za nim i otworzył dolną szafkę. – Pan Langsley zawsze sprawi, że muszę zmoczyć gardło, zanim wysłucham kolejnego pacjenta. Najlepiej by było czymś mocniejszym. Pan sobie czegoś tez życzy?
- Nie, dziękuję – odparłem i usiadłem na fotelu naprzeciwko niego, tak by cały czas móc spoglądać na mapę. – To jakiś ciężki przypadek?
- Pan Langley? Nie… troszkę tylko może zbyt absorbujący – wyciągnął szklankę, do której wlał sok pomarańczowy. – Półtora roku temu chciał popełnić samobójstwo, gdyż zachorował na depresję. Udało się temu zapobiec i wyleczyć go z tej choroby. Odnalazł nawet pasję i chęć do życia. Tą pasją jest hodowanie kurcząt. Poświęca temu teraz naprawdę całe swoje życie, ale jak przychodzi na spotkania, to opowiada tylko i wyłącznie o tych kurczakach. Kompletnie już wyzdrowiał, ale chyba jestem jedyną osobą, która potrafi go wysłuchać, przez co cały czas umawia się na wizyty. W zeszłym tygodniu przez niego nawet śniło mi się, że goniły mnie te kurczaki i jak mnie jeden doganiał, to słyszałem tylko głos pana Langleya, bym nie robił im krzywdy.
Parsknąłem śmiechem.
- Czyli jednak ciężki przypadek – odparłem.
- No może jednak faktycznie – przechylił szklankę soku, po czym spojrzał na mnie uważnie. Zza okularów jego oczy wydały mi się niezwykle przenikliwe. – Mam nadzieję, że pan nie będzie mi opowiadał o kurczakach.
- Właściwie, to ja zajmuje się hodowlą surykatek. To naprawdę piękne zwierzątka. Mają takie małe łapki i jak rzucam im jedzenie, a najczęściej żywią się wielkimi larwami innych owadów, to łapią je i wcinają je jak frytki. Mówię panu, słodko wyglądają. Najlepiej było jak jednego razu…
- No chyba sobie pan jaja robi – przerwał mi.
- Robię – zaśmiałem się. Coś było w tym człowieku, że momentalnie się wyluzowałem i nie myślałem o problemie, przez który się tutaj znalazłem.
- Już się wystraszyłem, że będę do tego soku musiał wlać jednak wódki. Na pewno nie chce pan nic do picia? – zapytał znowu.
- No dobrze, niech będzie sok.
Sięgnął po nową szklankę, nalał żółty napój i podał mi.
- Dziękuję. Mogę przyjrzeć się tej mapie i zdjęciom? – skinąłem głową na ścianę.
- Oczywiście, proszę.
Wstałem i podszedłem niej. Była piękna. Natomiast zdjęcia lekarza były wykonane w Tajlandii, Kenii, we Włoszech, Argentynie i wielu innych miejscach. Na każdym z nich był doktor wraz z jakąś kobietą.
- To pana żona? – zapytałem.
- Od trzydziestu czterech lat – odpowiedział, nie wstając zza biurka i bacznie mnie obserwując. Czułem to przez plecy.
- Niezły wynik – odparłem trochę do niego, a trochę do siebie i wtedy przypomniałem sobie, po co tu przyszedłem.
Odwróciłem się i zobaczyłem jego spojrzenie. Podszedłem do biurka, usiadłem na swoim fotelu. Sięgnąłem po szklankę i napiłem się. Heartwood nic nie mówił, tylko mnie obserwował przenikliwym wzrokiem.
- Panie doktorze, w ciągu ostatnich trzech miesięcy przespałem cztery godziny i nic więcej – powiedziałem w końcu patrząc się dalej na mapę.
- Uuu, niezły wynik – powiedział lekarz, uśmiechając się nieco pod nosem. – Zauważyłem, że długo pan nie spał, jak tylko zobaczyłem zapadnięte policzki, przekrwione oczy i worki pod nimi.
- Tak, widać to po mnie. Najgorsze jest to, że jestem zmęczony. Strasznie zmęczony. Nie mogę się przez to na niczym skupić, skoncentrować. Jestem totalnie wyczerpany, ale jak się położę, to i tak nie mogę zasnąć. Muszę się z tego jakoś wyleczyć, musi mi pan pomóc, bo już nie wiem co mam ze sobą zrobić. W pracy totalnie przez to nie ogarniam. Znajomi zaczęli mówić na mnie zombie. Najlepiej przyjąłbym jakąś porządną dawkę leków usypiających, by móc odespać. By móc w końcu zasnąć i spokojnie przespać noc albo dziesięć.
Psycholog nie przerywał mi, tylko cały czas mnie obserwował. W końcu odezwał się.
- Leki na sen łagodzą objawy, ale nie wyleczą przyczyny pana bezsenności.
- Powiedział to pan, jak w reklamie leków na ból gardła – odparłem z zażenowaniem.
Doktor zaśmiał się.
- Niestety taka jest prawda. To będzie efekt krótkotrwały. Bezsenność powróci, jeśli nie powie mi pan, panie Griffith, dlaczego pan nie śpi.
- Nie wiem – skłamałem. Patrzyłem się dalej na mapę.
- No jak pan uważa, ale to pan płaci za wizytę i pan oczekuje pomocy. Płaci mi pan za godzinę porady. Oczekuje pan, że dostanie pan leki na sen, ale ja ich panu nie przepiszę zanim mi pan nie powie dlaczego pan nie śpi. Widzę po oczach, że pan dobrze wie. Nie musi pan mówić tego mi dzisiaj. Może przy następnej wizycie albo jeszcze kolejnej. Wtedy straci Pan więcej pieniędzy, więc korzystniej będzie dla pana opowiedzieć mi wszystko na tej sesji. Będziemy mogli zacząć działać od razu.
Miał rację. Wiedziałem o tym, ale po prostu cholernie ciężko było mi zacząć opowiadać. Nabrałem powietrza do płuc. Wypuściłem i zacząłem.
- Dużo podróżuję. Od małego. Najczęściej jeżdżę w góry, bo tam czuję się najlepiej. Chodząc po dzikich szlakach, wspinając się na szczyty, czuję się naprawdę wolny. Nawet zrobiłem sobie tydzień temu kolejny wypad w Kordyliery, bo liczyłem, że może jak znowu poczuję górskie powietrze, to zasnę. Po zdobyciu jednego ze szczytów i zejściu do obozowiska, rozbiłem namiot i się w nim położyłem. Przespałem wtedy dwie godziny, ale przez ten czas śniła mi się moja przyjaciółka. Julia, bo tak miała na imię. Poznałem ją półtora roku temu na jakiejś konferencji podróżniczej. Zaprzyjaźniliśmy się. Bardzo. Czuliśmy się, jakbyśmy się znali całe życie. Byliśmy w tym samym wieku, zaraz po studiach, z dużymi planami na przyszłość. Oboje byliśmy w związkach, ale nam się nie układało w nich za bardzo.
- Dlaczego? – zapytał niespodziewanie doktor.
- Hmm – zastanowiłem się. – Jestem osobą, która nie przywiązuje się za bardzo do ludzi, przez co mam problem z zaangażowaniem się w związku. Poza tym mam plany podróżnicze i lubię częste wyjazdy, a jakoś moje partnerki nigdy nie powielały tych planów. Zresztą, dobierałem sobie zawsze dziewczyny atrakcyjne dla mnie przede wszystkim pod względem fizycznym. Charakter i zainteresowania schodziły na inny plan, bo i tak ja byłem najważniejszy oraz moja samorealizacja. Pod tym względem Julia była do mnie podobna, gdyż i ona była niezwykłą egoistką. Jednak każde rozstanie z chłopakiem bardzo przeżywała. Ona, w przeciwieństwie do mnie, bardzo przywiązuje się do ludzi i kocha ludzi. Kochała.
Zrobiłem kolejny łyk soku, by zahamować wzruszenie, które zaczynało do mnie napływać. Heartwood patrzył na mnie swoimi ciemnymi oczami, nie mrugając nawet.
- Zaczęliśmy jeździć na wspólne wyjazdy – kontynuowałem. – I chociaż mieliśmy swoich partnerów, to podróżowaliśmy i zdobywaliśmy szczyty we dwoje. Czuliśmy się w swoim towarzystwie najlepiej. Nocowaliśmy pod namiotem, w szałasach. Nigdy ze sobą się nie przespaliśmy. Nie to, że Julia mi się nie podobała. Była bardzo atrakcyjna. Może nie w moim typie, gdyż była niższą brunetką, a ja preferowałem zawsze wysokie, długonogie blondyny. Ale nigdy nie poszedłem z nią do łóżka, bo za bardzo ją lubiłem. Wydaje mi się, że gdybyśmy się ze sobą przespali, to by się zepsuła nasza relacja. A tak, miałem prawdziwą przyjaciółkę, z którą zawsze mogłem się spotkać, pogadać. I tak też się działo. Często się widywaliśmy i po prostu gadaliśmy. Bardzo często o naszych partnerach, nieudanych związkach, ale także o naszych marzeniach i planach. Wiele z nich mieliśmy podobnych i nawet coraz częściej rozmawialiśmy o tym, czy nie ruszyć razem w drogę, w podróż naszego życia. Zobaczyć te wszystkie miejsca, o których zawsze marzyliśmy. Jak na przykład pan i te zdjęcia na mapie. Też wiele z tych miejsc mieliśmy na swoich listach.
- Jakie było wasze największe marzenie? – zapytał ponownie.
- Było takie jedno, które szczególnie nas połączyło. Oboje marzyliśmy o tym, by przejść Camino de Santiago. Planowaliśmy wspólną wyprawę na początek przyszłego roku. Mieliśmy zbierać fundusze przez ten rok, by móc praktycznie cały kolejny podróżować. Byliśmy świeżo po zerwaniach z naszymi partnerami, przez co mieliśmy poczucie (zwłaszcza Julia), że musimy coś zmienić. Zakończyć z dotychczasowym życiem. Kurde, ale nie tak zakończyć…
Przerwałem na chwilę. Tym razem lekarz nic nie mówił, tylko cierpliwie czekał, aż będę kontynuował.
- Trzy miesiące temu wydarzył się wypadek. Julia zemdlała w pracy, a jej koledzy wezwali pogotowie, które zabrało ją do szpitala. Parę dni wcześniej dzwoniła do mnie, że znowu ma migrenę. Zdarzały jej się od jakiegoś czasu, ale nigdy nie mdlała. Po prostu zaszywała się wtedy w domu i ograniczała wszelkie kontakty. Brała jakieś leki przeciwbólowe. Była pewna, że to przez pracę i ciągłe patrzenie się w ekran komputera, dlatego, jak tylko czuła się lepiej, to uciekała z miasta w bardziej dzikie rejony. To był czwartek, a następnego dnia mieliśmy jechać na trekking w pobliskie góry. Napisała do mnie wieczorem smsa, że jest w szpitalu i rano ma operację. Gdy tylko go przeczytałem, to pognałem do niej. Leżała w pokoju sama. Miała podłączoną kroplówkę. Jak ją zobaczyłem, to się lekko przeraziłem. Widziałem po jej oczach, że płakała wcześniej i to dość mocno. Kiedy mnie zobaczyła, to starała się uśmiechać i zakryć smutek, ale nie przychodziło jej to z łatwością. Usiadłem przy jej łóżku i wypytywałem co się stało. Gdy przywieziono ją do szpitala, to zrobili jej szereg badań, prześwietleń i tak dalej. Wyszło, że miała jakiegoś guza na mózgu i niezbędna była operacja. Podobno nie był on duży i to miał być łatwy zabieg. Ona jednak była przewrażliwiona na temat zdrowia swojego i nie tylko. Panikara straszna pod tym względem. Płakała, bo strasznie się bała. Nie miała nikogo bliższego, gdyż ze swoją rodziną nie utrzymywała kontaktu. Zresztą, praktycznie nie miała rodziny. Byłem pierwszą osobą, którą poinformowała, że jest w szpitalu. Siedziałem przy jej łóżku i ją pocieszałem. Mówiłem, że będzie wszystko dobrze, że wytną jej to dziadostwo i za tydzień będziemy już łazić po górach. Że ma się nie martwić. Starałem ją rozśmieszyć i opowiadałem jej głupie historie, które usłyszałem u siebie w robocie. Pomogło trochę, bo się nawet uśmiechała, a w pewnym momencie nawet zachrumkała ze śmiechu jak świnka. Wtedy ja się zacząłem śmiać. Godzinę przed moim wyjściem dostała jakieś leki, które miały uspokoić prace mózgu i sprawić, że będzie spała spokojnie, to też pod koniec mojej wizyty była już lekko otumaniona i powieki jej się zamykały. Siedziałem z nią, do czasu aż kończył się czas odwiedzin. Gdyby można było zostać na noc, to bym został. Na pożegnanie, jak już była ledwie przytomna, pocałowałem ją w czoło oraz dłoń i powiedziałem, że przyjdę z samego rana. Uśmiechnęła się, ale oczy miała już zamknięte. Gdy wstawałem z krzesła przy łóżku usłyszałem tylko, jak powiedziała moje imię. Spojrzałem na nią. Oczy miała zamknięte, ale wyszeptała „kocham cię”. Stałem jak zamurowany. Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć, co zrobić. Patrzyłem na nią. Chciałem ją zapytać, co powiedziała, by to powtórzyła jeszcze raz, ale widziałem, że już śpi.
Wyszedłem z pokoju jak zamroczony. Nie wiedziałem co robię i nie pamiętam jak dotarłem do domu. Kiedy wszedłem do mieszkania, położyłem się w swoim pokoju i patrzyłem w sufit. Wtedy do mnie dotarło. Dotarło do mnie, że ja też ją kocham. Ucieszyłem się na tę myśl, bo już dawno nie czułem tego. Myślę, że podświadomie odrzucałem to uczucie i zamykałem się przed nim, jednak gdy usłyszałem od niej owe wyznanie, to coś we mnie pękło. Betonowa ściana została skruszona i przelało się przez nią uczucie miłości. Byłem wtedy szczęśliwy. Najszczęśliwszy. Zasnąłem szybko, a w nocy śniła mi się Julia, z którą wspólnie spacerowałem przez pola, porośnięte zbożem. Miała na sobie piękną, niebieską sukienkę i uśmiechała się do mnie. Widziałem jej piękne, ciemne, śmiejące się oczy. To był piękny sen.
Wstałem rano pełen energii i radości. Poleciałem szybko do pobliskiej kwiaciarki, którą zawsze mijałem w drodze do pracy i kupiłem bukiet lilii, które Julia tak uwielbiała. Pognałem z nimi szpitala. Gdy wszedłem na oddział i do pokoju, w którym leżała, poprzedniego wieczoru, okazało się, że jej tam nie ma. Operację miała mieć dopiero za dwie godziny, więc poszedłem do recepcji dowiedzieć się, gdzie jest.
- Pan z rodziny? – zapytała gruba murzynka siedząca za komputerem.
- Tak jakby – odparłem. – Jestem jej jedyną bliską osobą, jej przyjacielem.
- Jak się Pan nazywa? – zapytała ponownie.
- Michael Griffith.
Spojrzała na mnie jeszcze raz z lekkim przerażeniem.
- Proszę chwileczkę zaczekać – mówiąc to sięgnęła po słuchawkę telefoniczną. – Panie doktorze – powiedziała do niej. – Pan Griffith jest przy recepcji – chwila przerwy. – Dobrze, przekażę.
Odłożyła słuchawkę i rzekła do mnie.
- Doktor już do pana idzie.
Bałem się. Co to mogło oznaczać. Już chciałem na nią krzyknąć, by mi wytłumaczyła, ale za moimi plecami pojawił się wysoki mężczyzna.
- Witam Panie Griffith – usłyszałem spokojny głos. Odwróciłem się i zobaczyłem lekarza Dawsona, którego dzień wcześniej widziałem gdzieś na korytarzu szpitala. Spojrzałem na niego z zapytaniem.
– Właśnie mieliśmy do pana dzwonić – powiedział lekarz - Panna Julia Tomkins podała pana dane kontaktowe, jako osoby najbliższej i do pierwszego kontaktu.
Jak to usłyszałem, to nie wiedziałem czy mam się z tego cieszyć, że byłem dla Julii taki bliski czy martwić, że chcieli do mnie dzwonić. Pewnie coś się stało, bo inaczej po co by dzwonili?
- Czy coś się stało? – zapytałem, pełen nadziei, że zaprzeczy.
Lekarz popatrzył na mnie i odrzekł.
- Bardzo mi przykro… ale Panna Tomkins zmarła dzisiaj w nocy.
Poczułem jak cała krew odpływa z mojego ciała. Nogi się pode mną ugięły i przed oczami zobaczyłem czarne kropki. Złapałem się blatu recepcji, by nie upaść. Upuściłem kwiaty, które cały czas trzymałem w ręku.
- Jak to… nie żyje? – wymamrotałem patrząc się w podłogę i trzymając się dalej blatu.
- Guz, który wykryliśmy okazał się znacznie groźniejszy, niż przewidywaliśmy. W nocy niestety rozlał się, co sprawiło, że była potrzebna natychmiastowa operacja. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale po dwóch godzinach operacji zmarła. Pana przyjaciółka odeszła godzinę temu. Było niestety już za późno. Bardzo mi przykro.
Straciłem kobietę, z którą mógłbym ułożyć sobie życie. Która była dla mnie idealna, a ja przez cały czas naszej znajomości tego nie dostrzegałem. A może i dostrzegałem, ale nie dopuszczałem myśli o jakimkolwiek związku z nią, by nie zepsuć naszej przyjaźni. A jak w końcu zrozumiałem, że to jest TA dziewczyna, to nagle ją straciłem. Przez tę ostatnią noc, kiedy tak dobrze mi się spało, zaplanowałem całą naszą przyszłość. Widziałem całą naszą wspólną drogę. I to była ostatnia moja przespana noc. W ciągu jednej chwili straciłem jakikolwiek sens dalszej egzystencji. Straciłem jedyną rzecz, która sprawiała, że byłem szczęśliwy, a o tym nie wiedziałem.
Skończyłem swoją opowieść, a Heartwood patrzył dalej na mnie. Podał mi chusteczki, bym wysmarkał nos. Nawet nie wiem, kiedy zacząłem płakać. Poczułem w pewnym stopniu ulgę. Nikomu wcześniej tego nie opowiadałem, gdyż nie mieliśmy za bardzo wspólnych znajomych, a ja swoich przyjaciół mam daleko od miejsca, w którym mieszkam i kontakt z nimi też podupadł.
- Bardzo mi przykro – odparł lekarz. – To naprawdę przykra historia i przeżył pan naprawdę ciężkie chwile. Będę wiedział, jak panu pomóc. Spotkamy się znowu za tydzień, a na ten tydzień proszę wziąć te tabletki – wyciągnął je z szuflady i podał mi. – Proszę je brać po jednej na godzinę przed snem i w żadnym wypadku nie jeździć po nich samochodem. Za tydzień znów pan do mnie przyjdzie i to będzie nasza ostatnia sesja. Do tego czasu proszę brać owe tabletki i opowie mi pan czy działają.
Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem. Tylko tyle? Żadnych słów otuchy? Żadnego planu działania? Tylko tabletki i mogę już iść. W sumie tego na początku chciałem, ale potem lekarz wzbudził we mnie sympatię. Szkoda tylko, że teraz już tej sympatii nie ma.
Wziąłem od niego lekarstwa, podziękowałem i wyszedłem z gabinetu.


***
Pięć miesięcy później siedziałem na bruku na wprost katedry w Santiago de Compostela. Po prawie dwóch miesiącach wędrówki dotarłem na miejsce. Był to czas na przemyślenie sobie wszystkiego, ale dzięki temu wiedziałem, gdzie pójdę dalej. Jeszcze pół roku temu byłem zdewastowany po utracie najlepszej przyjaciółki. Na szczęście doktor Heartwood mi pomógł. Wiedział, że mój niepokój leży nie tylko w jej utracie, ale także w braku jakiegokolwiek planu na przyszłość.
Gdy wyszedłem wtedy z gabinetu, byłem przekonany, że już tam nie wrócę. Jednak po dotarciu do swojego mieszkania zażyłem pigułki, które dostałem od niego i po niecałej godzinie spałem jak mops. To była pierwsza przespana nocka od naprawdę długiego czasu. Mało tego, nie miałem koszmarów, nie widziałem we śnie twarzy Julii. Po prostu spałem. Rano nabrałem energii i pracowałem jakbym się o awans starał. Tak minął cały tydzień i gdy nadszedł czas kolejnej wizyty u Heartwooda, nie wahałem się ani chwili, tylko pognałem do niego.
Doktorek powiedział mi bardzo ważną rzecz, którą w sumie wiedziałem od dawna, ale jakoś tak o niej zapomniałem. Powiedział mi, że marzenia się nie spełniają, tylko się je realizuje. I jeżeli chcę się uwolnić od smutku po utracie Julii, powinienem spełnić również i jej marzenia. Początkowo nie bardzo mogłem w to uwierzyć, że to pomoże, ale przecież w pigułki też na początku nie wierzyłem.
W ciągu 3 miesięcy odszedłem ze swojej pracy, wynająłem swoje mieszkanie, sprzedałem samochód, kupiłem bilet do Europy i znalazłem się na szlaku Św. Jakuba. To był pierwszy etap mojej podróży. Wiedziałem tylko tyle, że muszę przejść Camino, a potem się zobaczy. Możliwe, że to mogłoby wystarczyć, ale liczyłem, że tak nie będzie. Że ruszę dalej.
Była zima i nie był to sezon na przechodzenie owej trasy. Dzięki temu ludzi spotykałem naprawdę rzadko i miałem czas do wielu przemyśleń. Myślałem o wszystkim, o każdej osobie, którą w życiu spotkałem. O swoich poczynaniach w przeszłości i o tym czego pragnąłem, jak byłem młodszy. O tym, jak bardzo się zmieniłem i zatraciłem w pędzie za pieniędzmi. Jednak najczęściej myślałem o Julii. Szedłem nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla niej. To było jej marzenie i mieliśmy je realizować razem.
Nie zawsze nocowałem w schroniskach na szlaku. Miałem ze sobą namiot i śpiwór, to też gdy temperatura była nieco wyższa, decydowałem się na nocleg na łonie przyrody. Zawsze preferowałem ten sposób spędzenia nocy. Czułem się wtedy naprawdę wolny. Podczas pierwszego takiego noclegu poczułem, że śpiwór jest przesiąknięty perfumami Julii. Nie wyprałem go po ostatnim naszym wypadzie, kiedy to go jej pożyczyłem, gdyż było jej zimno, a ja wolałem spać pod samym prześcieradłem podróżniczym. Dzięki temu zapachowi spało mi się przyjemniej i wydawało mi się, że Julia leży koło mnie w namiocie.
Osoby, które poznałem na szlaku też były niezwykle ciekawe. Każdy z nich miał jakiś swój własny cel, swoją historię. Każdy przechodził Camino z innego powodu. Część szukała sensu swojego istnienia, inni spełniali swoje marzenie, a jeszcze inni przechodzili szlak co roku i była to już dla nich swego rodzaju tradycja. Najlepszy był pewien staruszek, który wyszedł ze swojego domu we Francji, by się przejść, a że trafił przypadkiem na drogowskaz z żółtą muszelką, to poszedł w stronę, którą wskazywał. Tak znalazł się na szlaku i wędrował nim bez plecaka i jakiegokolwiek sprzętu. Po prostu szedł przed siebie.
Rozmyślałem tak o tym wszystkim, siedząc i wpatrując się w zdobienia tej średniowiecznej świątyni w centrum Santiago de Compostela. Wypiłem kubek gorącej herbaty z termosu i masowałem zziębnięte i opuchnięte stopy. Patrzyłem na ludzi, którzy również tutaj przywędrowali. Było po 14 i dość ciepło jak na początek marca. W pewnym momencie usiadła koło mnie Julia i oparła głowę o moje ramię. Zdziwiłem się, co tutaj robi, ale nie mówiłem nic. Ona odezwała się pierwsza:
- Dziękuję.
- Za co? – zapytałem. Czułem zapach jej perfum.
- Za to, że tutaj dotarłeś. Dla mnie. Że zacząłeś drogę, którą mieliśmy kroczyć razem.
- Chciałbym, żebyś ze mną była przez cały czas – poczułem, że łzy napływają mi do oczu. Chciałem na nią spojrzeć, ale wciąż opierała głowę na mym ramieniu, przez co nie mogłem się w jej stronę obrócić. Patrzyłem więc na ściany katedry. Wydawało mi się, że płaskorzeźby, które tam widniały, ruszają się.
- Będę przy tobie zawsze, ale nie możesz o mnie cały czas myśleć. Co się stało, tego już nie zmienimy. Wiedz jednak, że będę cię chronić, byś mógł bezpiecznie iść dalej.
- Gdzie mam teraz iść? – nie chciałem nigdzie iść bez niej. Chciałem ją przytulić, ale z jakichś przyczyn nie mogłem też ruszyć ręką.
- Czas pokaże – odpowiedziała. – A teraz… na mnie już czas. Muszę teraz odejść. Nie zobaczysz mnie więcej, ale ja Ciebie będę widzieć.
Podniosła głowę z mojego ramienia. Mogłem na nią teraz spojrzeć. Miała na sobie tę samą, niebieską sukienkę, jak wtedy, gdy śniła mi się w dniu jej śmierci. Piękne, ciemne oczy patrzyły na mnie z radością. Widziałem, że jest szczęśliwa, ale ja wcale się taki nie czułem.
- Nie chcę, żebyś odchodziła. Zostań ze mną.
Nic nie odpowiedziała, tylko się uśmiechnęła. Następnie przybliżyła się do mojej twarzy i poczułem ponownie zapach jej perfum. Pocałowała mnie w policzek i powiedziała:
- Żegnaj Michaelu. Cieszę się, że cię poznałam – po czym gładko podniosła się z nóg, odwróciła i zaczęła kroczyć w stronę katedry przez całkowicie pusty plac.
Chciałem wstać, pobiec za nią, ale nie mogłem się podnieść. Jakaś siła trzymała i opierała plecami o mur za mną.
- Julia! – krzyknąłem. – Zaczekaj! Nie odchodź.
Szamotałem się, ale i tak to nic nie dało. Nie mogłem za cholerę wstać. Krzyczałem, ale nie odwracała się. Kroczyła przed siebie, aż w końcu zniknęła w drzwiach katedry. Weszła do środka. I wtedy się udało! Podniosłem się, ale tak szybko, że momentalnie upadłem i oprzytomniałem.
- Matko Boska! Wszystko w porządku? – usłyszałem młody, kobiecy głos. Poczułem, że ktoś mnie chwycił za rękę. Popatrzyłem do góry. Jacyś ludzie, przechodzący obok, przystanęli i patrzyli na mnie. A za rękę trzymała mnie młoda, na oko dwadzieścia lat, ruda dziewczyna, z plecakiem na plecach, wytartą kurtką, szarych spodniach i butach trekkingowych. Do plecaka miała doczepione kijki. Patrzyła na mnie z przerażeniem, gdyż klęczałem lekko pochylony do przodu. Na placu było znacznie więcej osób, niż przed chwilą. Skąd się u diabła oni wszyscy wzięli?
- Muszę pobiec za dziewczyną, z którą tu siedziałem – powiedziałem do rudej.
Ta na mnie popatrzyła zdziwiona i odparła:
- Z nikim tu nie siedziałeś. Obserwowałam cię odkąd tu przyszedłeś. Usiadłeś, wypiłeś herbatę i zasnąłeś. Popatrz, tam leży twój kubek i termos – wskazała pod murkiem moje rzeczy. – Po chwili zacząłeś się szarpać i nagle się rzuciłeś na twarz. Myślałam, że masz padaczkę i przybiegłam ci pomóc. Nic ci nie jest? Wiesz jak się nazywasz? – zadała mi kontrolne pytanie, które często się zadaje ludziom po atakach padaczki.
Zrozumiałem wtedy, że Julia mi się śniła. Przyszła w ten sposób się ze mną pożegnać. Nagle zrobiło mi się szalenie głupio. Popatrzyłem na dziewczynę. Miała piękne niebieskie oczy i delikatne piegi, które idealnie pasowały do koloru jej włosów. Była niezwykle ładna.
- Tak, nazywam się Michael Griffith. Nic mi nie jest. Przepraszam – wymusiłem się na uśmiech. – Miałem zły sen – mówiąc to poczułem, że się rumienię.
- Widzę, że Camino bardzo cię zmęczyło, skoro zasnąłeś w takim miejscu i przy takim gwarze. Na pewno wszystko w porządku. Może potrzebujesz podbić cukier? Mam batony, jeśli byś potrzebował.
- Dzięki, ale już mi lepiej – odparłem. – Potrzebuję się pomodlić za kogoś. Przepraszam i dziękuję za pomoc.
Odwróciłem się i zacząłem pakować termos do plecaka. Następnie zarzuciłem go na plecy i ruszyłem w stronę katedry. Minąłem dziewczynę, ale po chwili przystanąłem i spojrzałem na nią.
- To nie potrwa długo – powiedziałem w sumie nawet nie wiem po co.
- W porządku – odparła dziewczyna i uśmiechnęła się szczerze. Miała piękne białe zęby.
Poszedłem do świątyni. Wszedłem do środka i usiadłem w jednej z ławek, kładąc plecak obok. Uklęknąłem i zacząłem się modlić, dziękując za to, że udało mi się przejść szlak. Modliłem się także za Julię. Nie czułem wcześniej takiej potrzeby, jak teraz. Dziękowałem tak Bogu kilkanaście minut, aż w końcu poczułem ulgę. Jakbym zrzucił jakiś ciężar, od czegoś się uwolnił. Usiadłem ponownie w ławce i podziwiałem chwilę zdobienia wewnątrz kościoła. Po chwili podniosłem się i skierowałem się do wyjścia. Wiedziałem, że wieczorem odbywają się tu msze dziękczynne z pielgrzymami, kończącymi przejście szlaku, więc i tak chciałem tu potem wrócić. Najpierw musiałem jednak znaleźć miejsce noclegowe i przede wszystkim prysznic.
Wyszedłem z katedry z myślą i z takim planem, że teraz już wszystko zależy ode mnie. Cokolwiek postanowię, zacznę swoją prawdziwą drogę. Na zewnątrz już powoli zbliżał się zachód słońca i temperatura powietrza nieco opadała. Robiło się naprawdę rześko. Zacząłem rozglądać się, w którym kierunku teraz się udać, gdy zobaczyłem tę samą rudą dziewczynę, siedzącą w miejscu, gdzie ja wcześniej siedziałem. Nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęła się do mnie i pomachała. Już wiedziałem, w którym kierunku podążę na początek. 
Droga Droga Reviewed by RepLife on 11:09 Rating: 5

1 komentarz:

  1. Kiedy mówimy o drodze to od razu kojarzy mi się to jak lubię zwiedzać inne kraje samochodem. Jednak ważną kwestią jest również to abyśmy wiedzieli ile kosztują winiety. Czytałam o tym na stronie https://kioskpolis.pl/winiety-gdzie-je-kupic-i-ile-kosztuja/#kotwica4 i nawet już wiem gdzie mogę kupić takie winiety.

    OdpowiedzUsuń

Dzięki bardzo za poświęcenie czasu i energii na dotarcie aż tutaj :) Jeśli chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami na temat tego posta lub całego bloga, nie wahaj się :)

Obsługiwane przez usługę Blogger.