Facebook

Camino del Norte zimą

Pierwszego lutego 2018 roku wyruszyłem z położonego w Kraju Basków Irun w miesięczną, samotną wędrówkę w stronę Santiago de Compostela. Do przejścia miałem ponad 800 km północnym szlakiem Camino de Santiago. Wariant szlaku, jak i porę roku wybrałem nieprzypadkowo. Chciałem podczas tej wędrówki podziwiać północną część Hiszpanii, ciesząc się nią z dala od tłumów pielgrzymów. Na bieżąco można było śledzić moje wrażenia z drogi na fanpage'u bloga, ale w tekście tym będzie podsumowanie 30-dniowej wędrówki i moich wrażeń na chłodno już z domu, gdzie odpocząłem i przygotowuję się do kolejnych wyjazdów.

Historia Camino de Santiago

Droga Św. Jakuba ma swoje początki już w IX wieku, kiedy wg legendy zostały odnalezione tu szczątki Św. Jakuba Starszego - jednego z apostołów Chrystusa. 

Po Zesłaniu Ducha Świętego wyruszył on nauczać Celtów, zamieszkujących Półwysep Iberyjski, ale po niewielkich osiągnięciach misyjnych wrócił do Jerozolimy. Tu zginął męczeńską śmiercią z rozkazu króla Heroda Agryppy, który podczas prześladowań chrześcijańskich nakazał go ściąć. Jak jego szczątki znalazły się z powrotem na ziemiach hiszpańskich? Trudno powiedzieć. Jest kilka legend z tym związanych. Jedna z nich mówi, że ciało dotarło do Hiszpanii w cudowny sposób na łodzi bez wioseł. Zostało przeniesione do Galicji w sarkofagu. Jednak grób został porzucony w dobie prześladowań chrześcijańskich na tych terenach w III w. Dopiero w 813 roku jego szczątki zostały odnalezione przez pustelnika Perayo, który wg tradycji widział w nocy roje spadających na wzgórze gwiazd. Poinformował o tym ówczesnego biskupa - Theodemira z Iria, który po zbadaniu sprawy odkrył kamienny grobowiec ze szczątkami męczennika. Postanowiono zbudować tu kościół, który przetrwał do końca X wieku. Compostela ma pochodzenie łacińskie. Oznacza pole gwiazd i przypomina cudowne wydarzenie związane z tym miejscem. Budowę katedry rozpoczęto w 1075 roku, zakończono w 1122 roku, natomiast jej uroczysta konsekracja miała miejsce w 1211 roku.

Katedra w Santiago de Compostela nocą
Od momentu odnalezienia ciała Św. Jakuba miejsce to jest jednym z najważniejszych miejsc pielgrzymkowych Chrześcijan. Pierwszym udokumentowanym pielgrzymem był francuski biskup Le Puy Godescalco, którego pielgrzymkę datuje się na 950 rok. Największe nasilenie ruchu pielgrzymów przypada na wieki XI-XIV, kiedy to Santiago de Compostela zostało uznane przez papieża za trzecie po Jerozolimie i Rzymie miejsce święte chrześcijaństwa. Pojawiła się w tym czasie też nazwa peregrino, oznaczającego pątnika udającego się do Santiago.



Camino de Santiago dziś

Każdego roku do Santiago pielgrzymuje prawie 300 tysięcy ludzi z całego świata. W 2016 roku prawie 4 tysiące Polaków pielgrzymowało do tego miasta. Peregrinos mają do dyspozycji kilka wariantów szlaku. Najpopularniejszym jest Camino Frances, rozpoczynający się we francuskim Saint Jean Pied de Port. Jest to część szlaku Via Regia - jednej z najstarszych i najważniejszych dróg w Europie, ciągnąca się od Hiszpanii aż do Wilna. Od 2005 jest to Europejski Szlak Kulturowy. Camino Frances nazywane jest Drogą Francuską, chociaż 90% szlaku wiedzie przez Hiszpanię. Podobnie jak Camino del Norte jest wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. 

Każdy pielgrzym, wędrujący Drogą Św. Jakuba, powinien zaopatrzyć się w credencial - czyli paszport pielgrzyma, dzięki któremu będzie mógł korzystać ze schronisk dla pielgrzymów na trasie szlaków, jak i na jego podstawie otrzyma compostelę, czyli dokument potwierdzający przejście szlaku. Droga przeznaczona jest bardziej dla pątników indywidualnych lub małych grupach, a nie ma charakteru masowej, zorganizowanej, pieszej pielgrzymki.



Charakter szlaku też się zmienił i już nie jest czysto religijny. Niektórzy przemierzają go w celach bardziej turystycznych czy kulturowych. Największe zagęszczenie pielgrzymów jest oczywiście w miesiącach letnich i wędrowanie przez Hiszpanię zamienia się w istny rajd po alberguach (schroniskach dla pielgrzymów). 

Moje Camino

Pomysł przejścia szlaku Św. Jakuba miałem w głowie od bardzo dawna. Zawsze też chciałem wyruszyć ze swojego domu i wędrować przez Niemcy oraz Francję. Odkładałem to z roku na rok, by ostatecznie zdecydować się wyruszyć zimą. Ta pora roku, to jedyny okres, kiedy mogę sobie pozwolić na taki wypad ze względu na swoją pracę. Jednak zimowe przejście przez Francję czy Niemcy, zwłaszcza rejony górskie, byłoby dla mnie chyba zbyt trudnym przedsięwzięciem do wykonania. Potrzebowałbym na to około 4 miesięcy, a tyle czasu niestety nie miałem. Dlatego też postanowiłem zrobić to inaczej.

Nie chciałem iść Drogą Francuską, ze względu na to, że jest ona praktycznie całoroczna. Oznacza to, że pielgrzymi wędrują nią przez cały rok i zawsze można ich gdzies spotkać na trasie lub w albergue. Potrzebowałem mimo wszystko bardziej samotnej wędrówki, z dala od tłumów, by wyciszyć się przed nadchodzącym sezonem turystycznym. Co prawda jeszcze w grudniu istniała możliwość, że wędrował będę z moją przyjaciółką, ale ostatecznie się na to nie zdecydowała. Jej obecność na szlaku nie byłaby w ogóle dla mnie problemem przez to, że ją znam i inaczej bym ją traktował, niż innych pielgrzymów. Dodatkowo byłaby też ta wyprawa tańsza, gdyż moglibyśmy się dzielić kosztami noclegów na pół (gdy schroniska były zamknięte) i na jedzeniu też pewnie byśmy zaoszczędzili (chociaż tu może mniej, bo oboje jesteśmy żarłokami). Ostatecznie jednak cieszę się, że mogłem odbyć swoje pierwsze Camino tak, jak zawsze tego chciałem czyli w samotności.


Przez 30 dni wędrowałem cały czas sam. Nawet jak gdzieś spotkałem na trasie pielgrzyma, to nie zatrzymywałem się, by z nim pogadać, nie zrównywałem tempa, tylko najczęściej go wyprzedzałem i parłem przez resztę dnia do przodu. Mój introwertyzm podczas tej wyprawy przejął nade mną kontrolę. Dlatego wybrałem opcję przejścia Północną Drogą, gdyż wiedziałem, że o tej porze roku jest ona praktycznie nieuczęszczana. Pielgrzymów tutaj jest znacznie mniej niż na głównym szlaku. Wiele osób twierdzi, że Camino to właśnie przede wszystkim ludzie, których spotykasz i że to oni mają najwiekszy wpływ, jak postrzegasz tę Drogę. Ja jednak wcale nie chciałem do tych ludzi ciągnąć. Zresztą, pierwszy pielgrzym jakiego poznałem na szlaku pokazał mi, że naprawdę różnych ludzi Droga przyciąga.

Historia pewnego pielgrzyma...

Było to w Castro Urdiales - małym kantabryjskim miasteczku położonym nad oceanem. Dotarłem do niego koło piętnastej i po wizycie w informacji turystycznej, udałem się w stronę albergue. Drzwi schroniska otworzył mi niższy ode mnie mężczyzna, który bez jakiejkolwiek mimiki na twarzy powiedział mi, że hospitaleiro (opiekun schroniska) bierze prysznic. Po tej informacji udał się do pokoju, gdzie znajdowały się łóżka dla pielgrzymów. Po chwili przyszedł Yaya, czarnoskóry opiekun, który świetnie mówił po angielsku. Wypełniliśmy formalności, przybił mi pieczątkę w credencialu, pokazał co się gdzie znajduje i zająłem miejsce na łóżku w kącie pokoju. Yaya rozmawiał z hiszpanem, który jak się domyśliłem też był pielgrzymem. Po jakiejś godzinie opiekun nas opuścił i pojechał do domu, a my zostaliśmy w schronisku sami.
Castro Urdiales
Już od początku Hiszpan wydał mi się trochę dziwny. Chodził trochę jak nakręcony. No ale nie zwracałem na niego uwagi. Po prysznicu i lekkim odpoczynku na łóżku postanowiłem zrobić sobie gorący kubek. Poszedłem do kuchni i zobaczyłem tam stojącego przed blatem kuchennym Hiszpana. Stał nieruchomo i wpatrywał się w kubek, gdzie coś mu się tam parzyło. Zobaczyłem, że w czajniku bezprzewodowym jest jeszcze woda i unosi się z niego para, czyli jest prawie zagotowana. Podszedłem i włączyłem czajnik, by ją całkiem zagotować, ale w tym czasie mężczyzna się poruszył. Chwycił czajnik, wyłączył go i mamrocząc coś pod nosem zaczął z nim chodzić dookoła, szukając czegoś. Ostatecznie wział duży kubek i przelał do niego zawartość czajnika. Okazało się, że nie zauważyłem, że prócz wody znajdowały się w nim 3 torebki rumianku, który się w nim parzył. Po wszystkim Hiszpan postawił z hukiem urządzenie na blacie, pokazując mi, że mogę już z niego korzystać. Przeprosiłem go i powiedziałem, że nie zauważyłem, że coś się w nim znajdowało. Nie odpowiedział nic, tylko poszedł do pokoju i zatrzasnął drzwi. Zrobiłem sobie gorący kubek i też udałem się do pokoju, by w spokoju go skonsumować. Gdy leżałem na łóżku i przeglądałem Internet w telefonie, popijając ciepłą zupę, mój towarzysz w tym czasie szykował sobie legowisko. I chociaż łóżek było około dwudziestu, to on postanowił ściągnąć sobie jeden z materaów na podłogę. Co chwilę też wychodził z pokoju mamrocząc pod nosem.

Wieczorem postanowiłem przejść się do sklepu po produkty na jajecznicę. Kuchnia w tym albergue była jedną z lepiej wyposażonych, jaką spotkałem do tej pory, więc cieszył mnie fakt, że mogłem sobie sam przyrządzić dobrą kolację. Za niecałe 2€ kupiłem 6 jajek, cebulę i kiełbasę. Gdy wróciłem do schroniska i wszedłem do pokoju sypialnego, to mój towarzysz rozkładał plastikowe worki na łóżkach obok jego legowiska i układał na nich przedmioty ze swojego plecaka. Dodatkowo z jego komórki dobiegał dźwięk fletu. Nie było żadnej melodii. Tylko pisk fletu, który zmieniał wysokość tonacji. Zlekceważyłem to i poszedłem szykować kolację.


Gdy zjadłem i posprzątałem po sobie kuchnię, wróciłem do pokoju, by spokojnie odpocząć. Znalazłem w nim Hiszpana zawiniętego w śpiwór, leżącego na materacu pomiędzy łóżkami i włączoną dmuchawą, ogrzewającą pomieszczenie, położoną tuż przy jego twarzy. Z komórki dalej dobiegała mnie dziwna, ta sama "muzyka". Wygladało to dość komicznie, ale nie skomentowałem tego, tylko położyłem się na swoim łóżku po przeciwnej stronie pokoju. W pewnej chwili Hiszpan zaczął coś do mnie mówić (tak mi się wydaje, że to było do mnie) po hiszpańsku. Nie odpowiadałem, zaczął mówić głośniej, aż w końcu krzyczeć. Z jego słów zrozumiałem, że mówi do mnie i na dodatek mnie wyzywa. Akurat przekleństwa hiszpańskie dość dobrze rozumiem, jednak tutaj zagrałem wariata i mówiłem, że nie wiem o co mu chodzi. Ten się zdenerwował, wstał i zaczął znowu chodzić pomiędzy łóżkami. W końcu spytałem go czy miałem zgasić światło, bo chciał już spać (było mimo wszystko dość wcześnie, bo koło 20), ale on zaprzeczył po angielsku, zaczął zbierać swoje rzeczy i wynosić do kuchni. Gdy zabrał wszystko, łącznie z dmuchawą (ja miałem drugą przy swoim łóżku), to zgasił światło i zamknął drzwi.


Słyszałem jeszcze przez parę godzin, jak tłucze się w kuchni, przesuwa stół i coś układa. Dźwięk fletów nie dochodził do mnie, ale moja wyobraźnia zaczęła pracować. Postanowiłem, że położę sobie swoje kije trekkingowe tuż obok mojego łóżka, by w razie czego móc się nimi obronić. Pomyślałem też o swoim scyzoryku schowanym w plecaku, ale stwierdziłem, że to już będzie przesada. Przypomniały mi się jednak plastikowe worki na śmieci, które rozkładał na łóżkach i zaraz przyszedł mi do głowy serial Dexter. Kto nie widział, to był on o seryjnym mordercy, który zabijał ludzi, którzy wywinęli się organom sprawiedliwości. Zawsze zabijał ich w pomieszczeniu, które dokładnie było obłożone folią, by nie pobrudzić niczego krwią swych ofiar oraz nie zostawić śladów. Następnie ciała ofiar wyrzucał właśnie w foliowych workach do Oceanu. Nic więc dziwnego, że postanowiłem raczej czuwać tej nocy niż spać.

Zasnąłem jednak dość szybko, ale przebudziłem się koło północy, gdy Hiszpan wrócił do pokoju. Położył się on jednak na swoim legowisku i też dość szybko zasnął. Rano liczyłem, że szybko wstanie i pójdzie, a ja opóźnię wyjście schroniska jak najdłużej, by nie spotkać go na szlaku. Jednak dochodziła 8 rano, a on cały czas spał. Po cichu więc spakowałem się i wyszedłem z albergue w dalszą drogę. Więcej już go nie spotkałem podczas tej podróży, ale utwierdziło mnie w przekonaniu to jeszcze bardziej, że jednak wolę nikogo nie spotykać. Co prawda moi późniejsi towarzysze, których napotykałem w schroniskach byli całkiem normalni i sympatyczni, to jednak tego Hiszpana zapamiętałem najbardziej ze wszystkich...

Camino - oczekiwania, a rzeczywistość

Wyruszając do Santiago miałem w głowie kilka planów odnośnie Camino. Chciałem przejść północną Hiszpanię, zwiedzając po drodze miasteczka, kręcić filmy i robić zdjęcia. Chciałem też to zrobić jak najmniejszym kosztem, w związku z czym zabrałem namiot, by oszczędzać na droższych noclegach. Nocować na jakiś pięknych klifach, plażach i z dala od miejskiego zgiełku. Plecak był więc dość ciężki, gdyż prócz namiotu i śpiworu dźwigałem w nim statyw, aparat, drona i wszystko co potrzebne do zrobienia dobrej relacji z takiej wyprawy. Gdy dokładałem do niego butelkę z wodą, owoce i jedzenie na drogę, to jego waga dochodziła do 20 kilogramów. Zdecydowanie za ciężki jak na taką wędrówkę, a Camino zweryfikowało moje przygotowanie do drogi dość szybko.

Do Irun dojechałem z Niemiec autostopem przez Francję. Zajęło mi to co prawda 3 dni, ale była to też niezapomniana podróż. Przez ten czas deszcz nie padał ani razu. Gdy zacząłem wędrówkę, to pogoda zmieniła się diametralnie. W ciągu pierwszych dwóch tygodni były zaledwie 3 dni, że pokazało się słońce na kilka godzin. Przez resztę tego czasu padał deszcz, śnieg i czasem grad. W Kraju Basków szlak momentami był tak przez pogodę zniszczony, że musiałem zmieniać trasę wędrówki i iść od wioski do wioski drogą dla samochodów, posługując się GPSem. Już pierwszego dnia wspinałem się wąską ścieżką, która zamieniła się w rzekę, przez co buty przemokły niemiłosiernie. Taka pogoda uniemożliwiła mi nagranie czegokolwiek moją lustrzanką, więc dość szybko powędrowała ona zawinięta w reklamówkę do plecaka. Podczas tej wędrówki zrozumiałem, dlaczego ludzie inwestują w kamery sportowe na takie wyjazdy. Są one dużo lżejsze i filmowanie nimi jest też bardziej wygodne niz wielką, ciężką lustrzanką.


Zima na Północnej Drodze charakteryzuje się też tym, że wiele z albergue jest zamkniętych. Dlatego też wziąłem namiot, jednak znalezienie suchego miejsca na jego rozbicie było praktyczne niemożliwe. Dodatkowo deszcz padał cały czas i nawet jeśli mój namiot jest dobry na tego typu warunki, to gdybym go skończył rozbijać, w środku już miałbym dużo wody. Nocowanie w takich warunkach było więc też niemożliwe. Dodatkowo moje przemoknięte ubrania nie miałyby jak wyschnąć. Przewidywałem, że może być o tej porze dość deszczowo na szlaku, ale naprawdę nie spodziewałem się, że aż tak. 

Walka z tymi warunkami pogodowymi była dla mnie walką z samym sobą. Wiele razy myślałem, żeby walnąć tym wszystkim i po prostu wsiąść w najbliższej miejscowości do pociągu lub autobusu, przejechać do większego miasta, by przeczekać deszcz. Jednak prognozy nie zmieniały się. Nic nie zapowiadało poprawy, więc musiałem iść dalej. Wciąż przed siebie, w deszczu, w przemokniętych butach, nic nie widząc w zachlapanych okularach. Po tygodniu była to dla mnie codzienność. Gdy dotarłem do Asturii i przywitało mnie słońce, które świeciło przez kilka dni, to aż nie mogłem przyzwyczaić się do tego, że nic nie leje mi się na głowę. Buty zaczęły schnąć i się rozklejać. Nie musiałem zakładać peleryny, nabytej w Bilbao i mogłem swobodnie ściągać plecak z ramion podczas postojów. Nagle Camino zmieniło się w prawdziwą przyjemność. 


Ostatecznie jednak nawet gdy była pogoda, to lustrzanka schowana była w plecaku. Dron z niego też bardzo rzadko wychodził. Straciłem zapał na filmowanie, robienie zdjęć i bardziej zacząłem skupiać się na doświadczaniu Drogi. Na podziwianie i zapamiętywanie mijanych krajobrazów. Szło mi się jakoś przyjemniej i nawet nawrót deszczowej pogody nie był dla mnie już problemem. Zacząłem doświadczać więcej i cieszyć się wędrówką. 



Ciążył mi tylko plecak, który był zdecydowanie za ciężki. Najbardziej odczuł to mój kręgosłup, który pod koniec wędrówki pobolewał mnie już dość często. Musiałem robić częstsze przerwy, częściej siadać na jakichś ławkach czy kamieniach, by ściągnąć obciążenie z pleców. Przechodziła mi przez głowę też myśl, że może wyślę część rzeczy do Polski kurierem lub pocztą. Mowa tu o dronie, statywie, aparacie i namiocie. Ostatecznie przed tym rozwiązaniem powstrzymała mnie myśl, że jest jeszcze Santiago i na pewno tam coś uda mi się coś ciekawego zrobić.

Santiago de Compostela

Ostatecznie coś tam ponagrywałem, ale raczej nic z tego nie zmontuję. A samo Santiago też mnie nie zachwyciło. Spędziłem tu kilka dni, regenerując siły po wędrówce. Oczywiście zacząłem od tego, że trzeba było dopełnić formalności, odebrać certyfikat, znaleźć hostel i ostatecznie zwiedzić katedrę oraz pójść na mszę za pielgrzymów. Wejście do tego miasta to jedna z przyjemniejszych chwil, jaka może spotkać człowieka po tak długiej wędrówce. Po 30 dniach stanąłem pod katedrą i jak na złość była cała w rusztowaniach... Takie już jest moje szczęście... Trochę się tym widokiem zawiodłem. Wnętrze zrobiło na mnie większe wrażenie i możliwość dotknięcia lub przytulenia samej postaci Św. Jakuba napawała radością. Jakoś jednak religijnego ducha tej wędrówki nie potrafiłem odnaleźć zarówno podczas drogi, jak i w trakcie mszy. Tłumy turystów i nowych pielgrzymów, przybywających do katedry, ciągły ruch wokół głównego ołtarza czy hałas z wyższych partii świątyni, gdzie cały czas po rusztowaniach biegali robotnicy sprawiały, że nie mogłem się jakoś skupić. Ale tak to już mam, że od takich wielkich kościołów wolę zdecydowanie bardziej małe, klimatyczne świątynie ukryte z dala od ludzi, jak chociażby te na Krecie czy gdzieś w górskich rejonach Kaukazu


Samo miasto jest ładne i ma wszystko to, co lubię w miastach, czyli dość wąska zabudowa, plątanina wąskich, brukowanych uliczek, ale jakoś nie potrafiłem też w nim odnaleźć klimatu. Nie wiem czy to też przez pogodę, gdyż oczywiście znowu się ona zepsuła i deszcz padał dość często. Czy to może przez to, że widziałem na trasie wiele pięknych miasteczek, które znacznie bardziej przypadły mi do gustu, ale też przez nie jakoś moje oczekiwania co do Santiago wzrosły. A może przez to, że widziałem już naprawdę dużo rzeczy i coraz trudniej jest mnie czymś zachwycić. W każdym razie ogromnego wrażenia na mnie ono nie zrobiło. 

Początkowo miałem się udać z Santiago w dalszą wędrówkę i zgodnie z tradycją dojść nad ocean, gdzie znajduje się maleńka miejscowość Fisterra. To właśnie tam zmierzali też pielgrzymi po przybyciu do grobu Św. Jakuba, by zmyć swoje grzechy na końcu Europy w oceanie. Dawniej wierzono, że jest to najdalej na zachód wysunięty kraniec naszego kontynentu, jednak jest nim oczywiście Cabo da Roca. Zrezygnowałem jednak z tego pomysłu, gdyż nie widziałem sensu kolejnej wędrówki w deszczu do miejsca, którego piękna też nie mógłbym podziwiać w taką pogodę. Dlatego Fisterrę zostawiam na kolejne Camino...

Co mi dało Camino?


Wiele osób mnie po powrocie o to pyta. Przede wszystkim chyba jednak dało mi większą wiarę w moje możliwości. Pokazało, że jestem uparty i potrafię dążyć do celu, który sobie założę i który bardzo mocno chcę zrealizować. Wiem też, że bardzo dobrze czuję się podczas samotnych, długich wędrówek i podróży, że potrafię sobie poradzić w trudnych warunkach i nie załamuję się, gdy są niepowodzenia. Dodatkowo podszkoliłem się w języku hiszpańskim, poznałem nowe, piękne rejony Hiszpanii i jeszcze bardziej pokochałem ten kraj. Napoiłem się przepięknymi krajorazami i widokami, które pozostaną w mojej pamięci na zawsze.


Podczas tej wędrówki miałem okazję przemyśleć swoje przyszłe życie. Zweryfikować swoje plany, marzenia. Pozytywnie nastawiło mnie na to, co przede mną. Co ciekawe jeszcze bardziej zachciało mi się takich wędrówek i jeśli tylko zdrowie oraz czas pozwolą, to będę na tego typu podróże udawał się częściej. Już mam w głowie kolejne Camino, tym razem Portugues. Bo jakież byłoby to piękne przejść znowu szlakiem, oznakowanym żółtymi strzałkami i muszlami przez moją ukochaną Portugalię. 




A gdzie duchowość? Nie wiem. Na pewno nie w Hiszpanii. Jakoś jej nie mogłem odnaleźć podczas całej wędrówki. Mimo że nocowałem w zakonach, uczestniczyłem w wieczornych modlitwach z mnichami, że dotarłem do jednego z najważniejszych chrześcijańskich miejsc świętych, to nie czułem niczego w tym wszystkim wyjątkowego, sakralnego czy duchowego. Dla mnie była to zwykła wędrówka, trekking długodystansowy, jakich jeszcze wiele przede mną. 
Klasztor w Sobrado dos Monxes, w którym nocowałem.

Camino del Norte zimą Camino del Norte zimą Reviewed by RepLife on 02:03 Rating: 5

1 komentarz:

  1. Ciekawy wpis, ciekawe informacje. Pewnie nigdy nie pójdę tym szlakiem ale z przyjemnością przeczytałam.

    OdpowiedzUsuń

Dzięki bardzo za poświęcenie czasu i energii na dotarcie aż tutaj :) Jeśli chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami na temat tego posta lub całego bloga, nie wahaj się :)

Obsługiwane przez usługę Blogger.