Które miasto mi się najbardziej w Meksyku podobało? Które ruiny prekolumbijskie były wg mnie najciekawsze? Którą plażę z tych, co widziałem, uważam za najpiękniejszą? Najlepsza potrawa jaką jadłem, a także największe rozczarowanie w Meksyku. O tym wszystkim i nie tylko poczytasz w tym poście. Zapraszam ;)
1. Oaxaca - najpiękniejsze miasto Meksyku.
Oaxaca, to miasto, które zachwyciło także Magdę. Nie tylko pod względem architektonicznym, ale myślę, że przede wszystkim przez atmosferę, jaka w nim panuje. Tutaj ludzie cieszą się życiem o każdej porze dnia i nocy.
W samym mieście tak naprawdę dużo czasu nie spędziliśmy. Nocowaliśmy dwie noce, ale pospacerowaliśmy po nim zaledwie w jeden wieczór. Jednak to całkowicie wystarczyło, by skraść nasze serca.
Centrum miasta, jak większość tego typu miejscowości w Meksyku, jest zabudowane w stylu kolonialnym. Główny plac otoczony jest najważniejszymi budynkami administracyjnymi i katedrą. Dużo restauracji, w których gra muzyka do późnych godzin nocnych. Nie jest to muzyka puszczana z głośników, ale grana jest ona przez grajków, którzy swoimi instrumentami oraz śpiewem umilają czas spożywającym kolację. Dodatkowo, można przy tej muzyce potańczyć. My siedzieliśmy na ławeczce na przeciwko jednej z takich restauracji i podziwialiśmy zafascynowani (i lekko wcięci po spożywaniu mezcalu i tequili z nowymi znajomymi w hostelu) ruchy Meksykanów i Meksykanek podczas ich tańców.
Nocne uliczki Oaxaca |
Ludzie w tym mieście położonym na płaskowyżu na wysokości 1600 m. n.p.m. i otoczonym górami, są niezwykle radośni. Okoliczne tereny nie miały żadnego praktycznego znaczenia dla Hiszpanów, ze względu na brak bogactw naturalnych oraz odpowiednich ziem, nadających się pod uprawę roślin. Cortes zakochał się jednak w przyrodzie otaczającej to miejsce. Dzięki temu wszystkiemu lokalne społeczności mogły żyć dalej swoim rytmem, bez większych wpływów zewnętrznych (poza oczywiście kościołem chrześcijańskim). Wiele tradycji z czasów prekolumbijskich (kiedy to na tych ziemiach panowali Mistekowie i Zapotekowie), przetrwało do dzisiaj w postaci chociażby wzorów tworzonych na różnego rodzaju tkaninach i ozdobach, które można nabyć od starszych kobiet, ręcznie wykonujących owe pamiątki.
Oaxaca jest na tyle dużym miastem (ponad 250 tys. mieszkańców), że nie widać tutaj tak turystów. No chyba, że może my mieliśmy takie szczęście, że ich nie spotykaliśmy często. W każdym razie warto przyjechać do tego miasteczka, by nacieszyć ciało i duszę jego atmosferą. Słynie ono z folkloru, licznych fiest i bazarów, gdzie można nabyć lokalne smakołyki. Szkoda, że nie spędziliśmy w tym miejscu troszkę więcej czasu, ale wiem, że jeśli będę w Meksyku ponownie, to na pewno się tu udam, by jeszcze raz zobaczyć, jak to miasto żyje. O tym, jakie to miejsce wywarło na nas wrażenie świadczyć może fakt, że gdy ktoś się nas później pytał, co w Meksyku nam się najbardziej podobało, to bez zastanowienia odpowiadaliśmy wspólnie, że Oaxaca.
2. Najciekawsze prekolumbijskie ruiny.
Tutaj miałem problem, by wybrać te najciekawsze. Wszystkie ruiny, które odwiedziliśmy podczas naszej podróży różniły się od siebie. Nie tylko ze względu na to, że zamieszkałe były przez różne cywilizacje: Azteków, Zapoteków czy Majów. W grę wchodziło wiele czynników, takich jak chociażby położenie, dostępność, architektura, liczba turystów, którzy odwiedzali je w tym samym czasie, co my czy przede wszystkim atmosfera tam panująca. I tak zwycięzcą w moim prywatnym rankingu zostają ruiny Yaxchilan, leżące w głębokiej dżungli na granicy z Gwatemalą.
Lancha |
Można się tu dostać tylko i wyłącznie płynąc rzeką Usumacinta, na brzegach której w słoneczne dni wygrzewają się krokodyle. Rejs trwa około 40 minut z miejscowości Frontera Corozal. Odbywa się on wąska łódeczką, zwaną Lancha. Można taką podróż zorganizować na własną rękę, jednak my ze względu na brak czasu, zdecydowaliśmy się wykupić wycieczkę zorganizowaną z Palenque. W cenie 600 pesos mieliśmy zwiedzanie ruin Yaxchilan i niedalekich Bonampak, śniadanie, obiad, no i oczywiście przejazdy oraz wstępy. Czasem można troszeczkę poczuć się jak turysta i zobaczyć, jak to wygląda z drugiej strony, gdy się takiej wycieczki nie prowadzi.
Droga przez dżunglę |
Pequena Acropolis |
To co jest fascynującego w tych ruinach, to przede wszystkim dżungla je otaczająca. Gdy zostaje wyłączony silnik łodzi i wysiadasz z niej na brzeg, to dookoła nie panuje cisza, pomimo braku turystów. Wręcz przeciwnie, jest głośno. Słyszysz jakieś małpy nawołujące siebie nawzajem, skaczące w koronach drzew, od czasu do czasu łamiące i zrzucające na ziemie gałęzie. Idziesz wąską, śliską ścieżką pod górę. Musisz uważać, żeby się samemu nie pośliznąć i nie polecieć na tyłek. Naszej poznanej dzień wcześniej koleżance Michelle się to nie udało i gdy wspólnie z nami schodziła z małego wzgórza, wywinęła orła. Na szczęście nic jej się nie stało.
Trzeba uważać, jak się schodzi. |
Idąc dalej dociera się do głównego placu w dawnym mieście majów. Możesz wejść do niektórych budynków i wtedy zauważasz, że nad Twoją głową wiszą małe nietoperze, które zrywają się do lotu, jak tylko na nie poświecisz latarką. Kobietom, zwiedzającym owe miejsce średnio się ten fakt podoba.
Nietoperek |
Idąc przez Gran Plaza nagle po prawej stronie dostrzegasz kamienne schody, prowadzące między drzewami wysoko do góry, a na ich szczycie dużą budowlę, nazwaną Edificio 33. Jest to część kompleksu Acropolis, gdzie dawniej mieszkał władca całego miasta Pajaro Jaguar IV, a potem budynek ten wykorzystywany był do celów rytualnych. Robi to ogromne wrażenie, co wyraził jeden z amerykańskich turystów, który przybył na to miejsce wraz z rodziną zaraz po nas. To wygląda jak w Indianie Jonesie!! Krzyknął do swojej małżonki i zaczął mozolnie wspinać się pod górę. I rzeczywiście skojarzenie miał bardzo dobre.
Acropoplis z Edificio 33 na szczycie |
Wchodząc na to wzgórze jeszcze wyraźniej można usłyszeć odgłosy małp, które kryją się w koronach drzew, co udało się uwiecznić Magdzie na dyktafon i niedługo to usłyszycie. Wewnątrz budowli znajduje się posąg dawnego władcy tutejszego miasta.
Posąg władcy, bez głowy... |
... jest i głowa |
Bardzo chcieliśmy zobaczyć te małpy, które tak hałasowały. W końcu udało się to, gdy już wracaliśmy. Magda zwiedzała jakiś budynek, a ja w tym czasie podziwiałem okolicę. Usłyszałem, że gałęzie w koronie drzew, które wznosiły się kilkadziesiąt metrów nade mną, bardzo się ruszają i gdy spojrzałem w tamto miejsce zobaczyłem kilka małp przeskakujących z drzewa na drzewo. Zawołałem Magdę, by też nie straciła tego widoku. Może z pięć małp wędrowało koronami drzew, kierując się dalej w dżunglę. A my mogliśmy dzięki temu dostrzec ich sylwetki i to jak sprawnie sobie radzą w takim terenie. Zrobiło to na mnie duże wrażenie i cieszyłem się, jak dziecko, a przecież już kiedyś trzymałem małpę na rękach.
Ruiny Yaxchilan |
Ruiny Yaxchilan |
Największą konkurencją dla ruin Yaxchilan były te w Palenque, które również znajdują się w dżungli. Jednak zaledwie 5 km od miasta i tam natura nie jest tak blisko człowieka. Tzn fauna nie jest. Poza tym, gdy je zwiedzaliśmy, to było bardzo dużo turystów i pogoda średnio dopisywała, bo praktycznie cały czas padało. Nie mniej jednak Palenque jak najbardziej też polecam zobaczyć. Zwłaszcza wcześnie rano, kiedy jeszcze dżungla tonie we mgle...
Ruiny Yaxchilan |
3. Najpiękniejsza plaża w Meksyku.
Wytrawnym plażowiczem nie jestem, ale od czasu do czasu fajnie jest odpocząć, wylegując się w słońcu przy 30 stopniach Celsjusza na dużej, piaszczystej plaży z jakimś dobrym sokiem owocowym w ręku. Plaża w Zipolite całkowicie spełnia owe warunki. Jest czysta, duża, piaszczysta. Łatwo znaleźć miejsce by rozłożyć ręcznik na piasku lub po prostu położyć się w hamaku jednego z barów przy plaży.
Plaża w Zipolite tuż po zachodzie słońca |
Zipolite to mała, hipisowa miejscowość, gdzie czas płynie bardzo powoli, w swoim rytmie. Idealna na wypoczynek. Nie jest głośno, ludzie są niesamowicie przyjaźni i blisko jest do innych tego typu miejscowości na wybrzeżu, jak chociażby Mazunte, gdzie są bardzo ładne plaże, na których jaja składają żółwie.
Są i muszelki na plaży. Nawet całkiem sporo :) |
Zdecydowanie za mało spędziliśmy czasu w tej okolicy. Przynajmniej jeszcze jeden dzień mogliśmy na nią poświęcić, zwłaszcza, że plaże nad Morzem Karaibskim, gdzie wypoczywaliśmy pod koniec podróży były w znacznie gorszym stanie. Zresztą...
4. Najgorsza plaża w Meksyku.
... zdecydowanie najgorszą plażą w Meksyku, którą miałem okazję zobaczyć była ta w... rezerwacie przyrody Sian-Kan. Jak plaża w rezerwacie przyrody może być najgorsza? Zwłaszcza gdy widzi się taki znak:
Mylący znak na plażę |
Ano może. Mało tego, była to płatna plaża. Nie dość, że trzeba wnieść opłatę, by wjechać do rezerwatu, to jeszcze za każdą osobę trzeba zapłacić 20 pesos, jeśli chce się wypocząć w raju. No ale to nie jest duża cena za wypoczynek w raju, więc śmiało uiściliśmy opłatę.
Wejście na plażę. Zapowiada się obiecująco! |
Początek wyglądał zachęcająco, więc już szykowałem aparat i liczyliśmy na jakąś fajną sesję na plaży. Miny nam zrzedły, gdy minęliśmy małą wydmę i weszliśmy na plażę właściwą. Syf totalny. I to nie tylko ze względu na wodorosty, zalegające na plaży, bo do nich się już przyzwyczailiśmy przez ostatnie dwa dni, które spędziliśmy w Tulum i plażach tej miejscowości. Ale prócz tego badziewia leżały jeszcze stosy śmieci. Butelek, plastików i pies wie czego jeszcze. I takie coś w rezerwacie przyrody? Rozumiem, że nie można ingerować w przyrodę w rezerwatach, ale przydałoby się chociaż posprzątać. Zresztą, zobaczcie sami jak to wygląda.
Nic szczególnego? |
Nie mogliśmy uwierzyć w to, co widzimy... Na szczęście pojawił się jakiś pies, który umilał nam towarzystwo i pięknie pozował do zdjęć. Szkoda tylko, że wśród śmieci.
To patrzcie teraz! |
Naprawdę śmietnisko... |
Ogólnie plaże w okolicach Tulum były ładne, gdyby nie te wodorosty na nich zalegające oraz masakrycznie duża liczba hoteli, niszcząca krajobraz. Pracownicy poniektórych hoteli starali się sprzątać plaże z owych wodorostów, ale następnego dnia pojawiała się podwójna ich liczba. Były one wywożone za zagospodarowaną część miasteczka, gdzie gniły w słońcu i wilgoci, przez to ich fetor można było z daleka wyczuć.
Pozuje ładnie... |
Naprawdę ładnie... |
Szkoda tylko, że w takich warunkach... |
Gdyby nie te wodorosty, to rzeczywiście byłoby pięknie. Piasek tam jest biały i drobny, jak mąka. Dzięki temu morze mieni się najróżniejszymi kolorami od błękitu, przez turkus, po zieleń (kobiety pewnie znają jeszcze inne kolory). Szkoda tylko, że tak piękne miejsca są niszczone przez turystykę. Szukaliśmy jakichś czystszych, mniej zatłoczonych i zniszczonych przez ludzi plaż, jeżdżąc po okolicy rowerami, ale niestety nie udało się znaleźć. Nie mniej jednak, plaże nad Oceanem Spokojnym biją te karaibskie o głowę.
A wysprzątane plaże naprawdę są ładne |
5. Najlepsza potrawa w Meksyku.
W Meksyku jedliśmy dużo miejscowych i tradycyjnych potraw. Bogactwo smaków jest naprawdę duże, a meksykańska kuchnia całkowicie przypadła mi do gustu. Najlepszą jednak rzeczą, którą tam zjadłem było coś, czego bym się nie spodziewał, że mogę tam zjeść. W przewodniku wyczytałem, że w okolicy miejscowości Ixtlan znajduje się hodowla pstrągów i można zjeść tam naprawdę dobrą, świeżą rybę. Gdy znaleźliśmy się w owej miejscowości w stanie Oaxaca, to wypytaliśmy w małym biurze turystycznym, jak się tam dostać. Miła pani wytłumaczyła i udaliśmy się w to miejsce następnego dnia. Trzeba było się wdrapać na wzniesienie górujące nad miastem, ale droga nie była zbyt męcząca. Szeroka i szutrowa, po której jeżdżą lokalni mieszkańcy swoimi pick-upami. Dzień był gorący, ale idzie się cały czas w cieniu wysokich drzew, więc upał nie doskwiera mocno. Na szczycie znajduje się punkt widokowy, jakaś wieżyczka obserwacyjna oraz pomnik zapoteckich mieszkańców okolicy. Jest też restauracja, gdzie właśnie serwują dania z owej hodowli pstrągów. Nie jest drogo, więc jak najbardziej polecam, zwłaszcza, że jedzenie jest przepyszne. Zamówiliśmy dwie porcje pstrąga po meksykańsku. Był on zapieczony z jakimś lekkim kremem lub śmietanką i oczywiście papryczką oraz pomidorami. Mięso niezwykle delikatne, a całość bardzo fajnie się ze sobą komponowała. Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłem tak dobrze przyrządzoną słodkowodną rybę. Jeżeli kiedykolwiek będziesz w okolicy, to koniecznie tam zajrzyj, bo nie tylko jest przepyszne jedzenie, ale także przepiękne widoki.
Pomnik na szczycie góry. |
Przystawka, sosik na bazie papryki oczywiście. Pycha! |
Jest i pstrąg!!! |
6. Najlepsze miejsce noclegowe w Meksyku.
Wyobraźcie sobie, że cały dzień jedziecie w małym busiku przez wysokie góry, porośnięte dżunglą. Jedziecie ponad 5 godzin, pokonując odcinek zaledwie 230 km, a to dzięki masie zakrętów i progów spowalniających, które nie wiedzieć czemu, leżą w poprzek drogi pośrodku dżungli. Docierasz do docelowego miejsca podróży spocony, głodny, zmęczony i marzysz by tylko się walnąć na łóżku. Kierowca zatrzymuje się przy Twoim hostelu i już wiesz, że trafiłeś do fajnego miejsca przy plaży. I to dosłownie!
Nice place on the beach! :) |
Hostel w Zipolite o tej pięknej nazwie, który mogę polecić z całego serca. Raz, że za cenę pokoju dwuosobowego (lub łóżka jednoosobowego w pokoju wieloosobowym na Jukatanie) dostaliśmy dla siebie pokój czteroosobowy z dwoma dużymi łóżkami. Dwa, że hostel znajduje się przy plaży, wszyscy jego mieszkańcy, jak i pracownicy są uśmiechnięci i wyluzowani. Trzy, możesz rozłożyć się na jednym z hamaków z jakimś fajnym drinkiem lub piwem, podziwiając zachód słońca. Cztery, dostajesz mały prezent od właściciela hostelu za to, że jesteś z Polski, a on jest połowie Polakiem. Prezent, który może nie do końca jest legalny w naszym kraju. W Meksyku też, ale tam na to oczy przymykają. Opowiada Ci historię swojego życia, dzięki czemu czujesz się, jakbyś znał gościa od bardzo dawna.
Tuż po zachodzie słońca, widok z hostelu. |
Tuż przed wschodem słońca |
Mimo braku kilku niedociągnięć, jak chociażby brak ciepłej wody pod prysznicem (ale i tak było niezwykle gorąco, więc mi to nie przeszkadzało), to warto się tu zatrzymać. Jest spokojnie, klimatycznie. Można dobrze zregenerować siły przed dalszą podróżą.
Dla takich wschodów warto wcześnie wstać. |
7. Najlepsza Impreza w Meksyku.
Nie imprezowaliśmy dużo, ale trafiła się jedna taka impreza, której na pewno nie zapomnimy. Miała ona miejsce w... hostelu... a potem w barze. I tu kolejne miejsce do polecenia. Tym razem w Tulum, najlepszy hostel, do jakiego mogliśmy trafić - Chill Inn Hostel. Ale od początku.
Ostrzeżenia w toalecie |
Do Tulum trafiliśmy wieczorem, jak już było ciemno. Nie mieliśmy nigdzie zarezerwowanego miejsca, więc poszliśmy do kafejki internetowej, by znaleźć coś taniego. Na Jukatanie o to ciężko, ale ostatecznie się udało znaleźć powyższy hostel. Mieli dostępne pokoje tylko na dwa dni, a żeby zrobić rezerwację przez internet, trzeba było w tym okresie zarezerwować na minimum 3 dni. Więc na kolejne dni zrobiliśmy rezerwację gdzieś indziej, a do tego poszliśmy na piechotę, bo nie było daleko.
Moje łóżko |
Na początku nie mogliśmy znaleźć, gdzie on jest. Chodziliśmy po ulicy, przy której wg hostelworld powinien się znajdować, ale nie było go nigdzie. Pytaliśmy ludzi, ale jak to w Meksyku, każdy mówił coś innego. W końcu dorwaliśmy jakiegoś gościa, która wychodził z domu, a wg GPSa dom ten powinien znajdować się blisko hostelu, więc pytamy czy nie wie gdzie on jest. On się nas pyta czy mamy rezerwację, bo jak nie, to może nam zaoferować pokój dwuosobowy za 300 pesos na dzień u siebie w domu, tylko jak się zgodzimy, to musi się jeszcze zapytać żony czy ona się zgadza na to. Godzimy się, ale żona nie, więc wskazuje nam drogę do hostelu. Okazało się, że przechodziliśmy tędy chyba z 10 razy i nie widzieliśmy drewnianych drzwiczek w małym murku, przez które się do niego wchodzi. Gdy już weszliśmy, to po wyluzowanym i zjaranym recepcjoniście już wiedziałem, że będzie to fajne miejsce. 180 pesos za łóżko na noc kosztował tu nocleg w pokoju wieloosobowym. Wzięliśmy na dwie noce. Łóżka wyglądały troszeczkę, jak w wagonach sypialnych w naszych pociągach. Ale klimat był fajny. Po wykąpaniu się i rozpakowaniu poszliśmy pozwiedzać miasteczko i coś zjeść. Po powrocie poznaliśmy się z częścią mieszkańców, m.in. z szalonym Anglikiem Henrym, którego wszędzie było pełno i dziwnym gościem z Seattle, który siedział cały czas na tablecie i czytał opinie innych hosteli.
Salud z Kanadyjczukiem! |
Następnego dnia leżeliśmy cały czas na plaży i dopiero wieczorem wróciliśmy z piwkami do hostelu. Akurat wszyscy siedzieli w kuchni i części wspólnej, która była pod gołym niebem. Kupiliśmy w międzyczasie też ananasy, które mieliśmy zjeść z chilli. Gdy je naszykowaliśmy, to przyszli pracownicy hostelu, połączyli wszystkie stoły, przy których siedzieliśmy i włączyli muzykę. Za chwilę przynieśli wiadro pełne zrobionego przez nich mezcalu i każdemu rozlewali do kieliszków. Nie ważne czy miałeś piwo czy piłeś coś swojego, musiałeś wypić mezcal (to taki ichniejszy bimberek). Jedną dziewczynę, chyba ze Skandynawii, ale ręki sobie nie dam uciąć, ładnie po trzech kieliszkach poskładało. W międzyczasie zrobili również dla każdego mojito i też trzeba było wypić. Jak już każdy był w humorze, to rozpoczęła się impreza w kuchni, do której się wszyscy przenieśli, gdy zaczął lać deszcz. Z dużego głośnika zaczął lecieć najprawdziwszy techtrance, co mnie bardzo uradowało, a Magdę trochę... zaskoczyło. Ale bawiła się dalej. Padło hasło, by wyjść na dwór i tańczyć w deszczu, co też zaraz wszyscy uczynili. W międzyczasie ktoś rozbił butelkę po piwie, szkło poleciało po całym betonie, na którym większość tańczyła boso, ale mało się tym kto przejmował. Gdy wszyscy świetnie się bawili, popijając mezcal już wprost z wiaderka, padło kolejne hasło, by iść do baru na imprezę z muzyką na żywo. I tak pracownicy hotelu wraz z prawie wszystkimi jego gośćmi (została tylko grupka Francuzów, którzy mieli plany wcześnie rano wstać) ruszyli na miasto. W barze muzyka na żywo i iście latynoskie rytmy, Magda była przeszczęśliwa. Oczywiście tam też trochę popiliśmy, potańczyliśmy, pobawiliśmy się.
Mezcal już rozlany! |
Mojito :) |
Najśmieszniejsze było, jak do baru przyszedł Austriak i Hiszpanka, których poznaliśmy w hostelu w Oaxace (mieszkaliśmy razem przez pierwszą noc w jednym pokoju), a których później spotykaliśmy podczas całej podróży w różnych miastach: San Cristobal, Palenque i Tulum. Jakież trzeba mieć szczęście, by w tak dużym państwie, jakim jest Meksyk, ciągle na siebie gdzieś wpadać.
Z Chrisem i Virginią. Prawie mnie widać :D |
Z imprezy wróciliśmy nad ranem wraz z innymi mieszkańcami hostelu. Wyjście do baru było tak nagłe i niespodziewane, że prawie nikt z jego mieszkańców nie wziął ze sobą kluczy, dlatego wszyscy wracaliśmy z jedynym chłopakiem, który pomyślał za wszystkich. Grzecznie położyliśmy się spać, a rano obudziliśmy się z kacem. Na szczęście, ja z mniejszym :D
Cała hostelowa ferajna! |
Wydaje się z opisu, że to zwykła impreza. Ale nam najbardziej się podobała jej spontaniczność i to, że wszyscy razem, jak jedno stado owiec, robiliśmy to, co pasterz nakazywał. Dlatego, jeśli ktoś chce nocować w fajnym miejscu w Tulum, to tylko Chill Inn hostel. My tam wracaliśmy nawet, gdy już się przenieśliśmy do innego hostelu. Ekipa dbająca o to miejsce jest naprawdę super.
8. Najdziwniejsze, co mnie spotkało w Meksyku.
To jest coś, czego się naprawdę nie spodziewałem. Mało tego, na początku nie zauważyłem nic szczególnego. Ot, wstaliśmy rano lekko skacowani w naszym hostelu w Oaxaca. Umyliśmy się, ubraliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Celem była wioska Benito Juarez lub Ixtlan, czyli tereny stanu, które słyną ze wzgórz porośniętych lasami sosnowymi i licznych szlaków górskich. Dotarliśmy ostatecznie do tej drugiej miejscowości. Było naprawdę ciepło, więc po znalezieniu noclegu i rozeznaniu w okolicy poszliśmy na wzniesienie, skąd rozpościerała się panorama na całe miasteczko i okolicę. Chcieliśmy się po prostu położyć na karimatach i odpocząć. Gdy już zrobiliśmy legowisko i ustawiłem telefon do nagrywania timelapsów Magda nagle zapytała, gdzie tak spodnie roztargałem. Patrzę na lewą nogawkę, a tam dziura wielkości pięści. Ja takie gały, bo pierwszy raz ją widzę. Przysiągłbym, że jak ubierałem je rano, to były całe. Z drugiej strony byłem skacowany i nie patrzyłem dokładnie. Leżały całą noc nogawkami na podłodze, ale czy to możliwe, że coś mi zjadło kawał nogawki? Dziura wyglądała typowo, jakby coś wszamało kawał materiału. Mogło to być tylko i wyłącznie jak spaliśmy w Oaxace, no bo kiedy? W autobusie do Ixtlan raczej bym czuł, że mnie coś podjada, a że sen mieliśmy mocny po meksykańskim alkoholu i wrażeniach dnia poprzedniego, to i coś takiego mogło się zdarzyć. Nie mam niestety zdjęcia, na którym jest widoczna ta dziura. Tak czy siak spodnie zostaną teraz przerobione na krótkie spodenki, a zagadka pozostała nierozwiązana.
Zdjęcia dziury nie mam, ale za to mam zdjęcie winowajcy lekkiego kaca rano :D |
9. Najśmieszniejsza przejażdżka w Meksyku.
Wydarzenie to miało miejsce w drodze powrotnej z ruin Palenque do centrum miasta. Odległość nieduża, bo zaledwie 5 km i można na dobrą sprawę iść z buta, tylko że cały czas padało i byliśmy już nieco zmęczeni po całym dniu chodzenia po dżungli. Po wyjściu z ruin, gdzie pożegnaliśmy się ze spotkaną wcześniej (a jakże!) parą austriacko-hiszpańską, poszliśmy zobaczyć jeszcze stoiska z pamiątkami. Gdy skończyliśmy oglądać, zaczęliśmy się rozglądać za jakimś busikiem podwożącym do miasta. Cena 20 pesos na głowę nie jest duża, więc można spokojnie się przejechać. Jeden ze straganiarzy zawołał kierowcę busa, który właśnie wyjeżdżał, by się zatrzymał, widząc, że szukamy podwózki. Wsiedliśmy do niego.
Busik widać, że swoje przeżył. Przednia szyba z wieloma rysami i pęknięciami, ale do tego już się zdążyliśmy przyzwyczaić. Kierowca miał problem ze skrzynią biegów. Gdy mu gasł, to odpalał za pomocą klucza. Ale nie wkładanego do stacyjki, tylko takiego, dzięki któremu mógł pod nią połączyć kabelki, dzięki czemu silnik zaczynał pracować. Gdy spadały obroty, to samochód gasł, dlatego kierowca cały czas się rozpędzał, ale było ciężko przez oczywiście liczne progi spowalniające. Ostatecznie na podjeździe pod jedną górkę auto zatrzymało się i już nie chciało odpalić. Zjechaliśmy na luzie na pobocze, po czym kierowca oznajmił, że nie ma paliwa. Prócz nas było jeszcze kilka osób w środku, więc czekaliśmy wszyscy na kolegę kierowcy, który miał nas zabrać drugim busikiem. Przyjechał po chwili i przesiedliśmy się. W środku byli już jacyś ludzie, ale miejsca jeszcze trochę zostało. Kierowca zabrał ze sobą dużą butlę na paliwo i pojechaliśmy dalej. Po kilkuset metrach zatrzymaliśmy się ponownie, bo wsiadała jakaś rodzina z trójką dzieci. Dzieciaki miały ogromne bukiety balonów z helem i oczywiście zabrały je do wnętrza samochodu. Ruszyliśmy już nieco ściśnięci dalej, ale to nie koniec. Po kolejnych może pięciuset metrach zatrzymaliśmy się ponownie. Okazało się, że w colectivo przed nami również brakło paliwa i ludzi stamtąd też trzeba zabrać. Jako, że dużo miejsca wewnątrz już nie było, dalszą drogę do Palenque jechaliśmy z otwartymi drzwiami, a kierowcy busików, gdzie trzeba było uzupełnić płyny, stali na krawędzi i trzymali się rękoma dachu. W ten oto sposób dotarliśmy do centrum miasta i bezpiecznie opuściliśmy samochód. Można powiedzieć, że taki mały odcinek przebytej drogi, a zobaczyliśmy to, czego nam brakowało przez większość wyjazdu. Czyli taki najprawdziwszy, przysłowiowy Meksyk.
Mało widać, ale właśnie tak wracaliśmy z Palenque :D |
Jak macie jakieś pytania odnośnie innych naj... w Meksyku, to śmiało. Odpowiem :D
Subiektywne naj... w Meksyku
Reviewed by RepLife
on
21:27
Rating:
Nie wiem dlaczego, ale Meksyk dziwnie mnie mniej pociąga, niż Azja ;)
OdpowiedzUsuńhaha, no a ja mam własnie odwrotnie :D
UsuńOch, jak bardzo Ameryka Środkowa i Południowa są przede mną. Muszę chyba jeszcze trochę do tego "dorosnąć". Na chwilę obecną u staruszek z Oaxaca zostawiłabym cały budżet wyprawy ;-)
OdpowiedzUsuńOaxaca wygląda zachęcająco, tam gdzie są ludzie gór tam musi być uśmiech i dobra rada. z chęcią odwiedziąłabym to miejsce. Potrawa tez szykuje się smakowicie. a ta najgorsza plaża... okropne jak bardzo państwo nie dba o podobno chronioną plażę. mogła byc piękna a jest tak strasznie zaniedbana. ale pewnie rekompensują to inne piękniejsze na pewno miejsca w tym kraju :)
OdpowiedzUsuńAch te palmy na piaszczystej plaży... :) W Chorwacji tylko kamienie i nieliczne piaski :)
OdpowiedzUsuńTo co mniej najbardziej przyciąga do Meksyku to właśnie dawne jego dzieje, a przecież tak wiele jeszcze jest nieodkrytego.
Pozdrawiam
Niezły Meksyk ;) Ledwo jedną stopą byłem w Azji a gdzie tam za wielką wodą. Mam nadzieję, że kiedyś się uda dotrzeć. Moim marzeniem jest zajrzenie do jakiejś knajpki w Tijuanie i posłuchanie Manu Chao "Welcome to Tijuana".
OdpowiedzUsuńDla mnie to jeszcze terra incognita, ale kiedyś tam dotrę ;)
OdpowiedzUsuńO.
Relacja bardzo ciekawa! W Meksyku najbardziej podobało mi się miasto Oaxaca, zachwycające swoją atmosferą i architekturą kolonialną. Najciekawsze ruiny prekolumbijskie, które odwiedziłem, to Yaxchilan – ukryte w dżungli, otoczone dziką przyrodą, co tworzy niezwykłą atmosferę. Najpiękniejsza plaża to Zipolite – spokojna, szeroka, idealna do relaksu. Co do potraw, to pstrąg po meksykańsku w okolicach Ixtlán był faworytem.
OdpowiedzUsuń