Facebook

Romeo i Julia po Meksykańsku

Dwa wulkany Iztaccihuatl i Popocatepetl, to niezwykłe góry, które przyciągnęły mnie w momencie, gdy zacząłem czytać o atrakcjach Meksyku i miejscach wartych tam zobaczenia. O historii ich powstania, azteckiej legendzie, o trudności trekkingu na Izta i jak go zorganizować oraz o tym, jak... spuchła mi kostka przeczytasz w tym poście. Zapraszam. 

Popocatepetl

Każdy zna historię Romeo i Julii napisaną przez Shakespeara. Romantyczna opowieść o dwójce młodych ludzi, którzy się w sobie zakochują, ale ze względu na swoje rodziny, nie mogą być ze sobą. Wszystko kończy się dramatycznie, śmiercią, nie ma happy endu. Jednak mało kto wie, że Meksykanie też mają taką Legendę. Dotyczy ona powstania dwóch wulkanów, wznoszących się niedaleko stolicy tego pięknego kraju, Izta i Popo. Jest to stara aztecka opowieść o miłości młodego wojownika Popocatepetl, który zakochuje się córce swojego władcy - Iztaccihuatl. Zakochuje się z wzajemnością, jednak azteckiemu władcy, który rządzi w Tenochtitlan (tak, wiem, można połamać sobie język), nie bardzo się to podoba. Postanawia on wysłać Popo na wojnę do Oaxaca, obiecując mu, że gdy wróci, to otrzyma rękę jego córki. Podejmuje taką decyzję, gdyż wierzy, że jego wojownik nie wróci żywy do domu. Młodzieniec godzi się na to i po jakimś czasie docierają złe wieści do księżniczki, iż wybranek jej serca ginie w jednej z bitew. Ta z żalu umiera, a Popo wraca do królestwa. Widząc, że jego ukochana nie żyje, zabiera jej ciało na górę, a sam klęka przy nim. Bogowie widząc całe wydarzenie, przysypują ich śniegiem i zamieniają w góry. 

Ikona Jesusa Helguera, przedstawiający Iztaccihuatl i Popocatepetl.
źródło: pinterest.com
Iztaccihuatl oznacza "Białą kobietę" (Iztac - biała, cihuatl - kobieta). Gdy się patrzy na wulkan od strony zachodniej, to przypomina on kobietę leżącą na plecach (coś jak nasz Giewont przypomina leżącego rycerza). Dodatkowo przez większą część roku przykryta jest ona śniegiem. Czasami góra ta również nazywana jest po hiszpańsku La Mujer Dormida, co oznacza Śpiącą Kobietę. Popocatepetl stał się natomiast aktywnym wulkanem, który po stracie swojej ukochanej od czasu do czasu z wściekłości wyrzuca w powietrze ogniste deszcze. Furię tego młodzieńca widać do dziś, gdyż z wnętrza krateru wydobywa się cały czas dym i popiół. 

Popocatepetl

Popocatepetl
Podobno od 1347 roku zanotowano 19 erupcji Popo. Od 1947 rozpoczął się okres stałej aktywności wulkanu, której kulminacyjny moment przyszedł w 1994 roku, kiedy to z wnętrza krateru wystrzeliły gazy i popioły, przeniesione przez wiatr na odległość 25 km. Od tego czasu w okolicznych miejscowościach stoją wielkie tablice informacyjne, mówiące o tym, gdzie i jak się ewakuować na wypadek, gdyby młody wojownik znowu zaczął się denerwować. W grudniu 2000 roku odnotowano największą erupcję od czasów, kiedy zaczęto prowadzić pomiary. Mimo, że obyło się bez lawy i ognia, to wystrzelone kamienie oraz pył wulkaniczny opadł na lotnisko w Mexico City, oddalone od tego miejsca około 60 km, co spowodowało czasowe jego zamknięcie i wstrzymanie lotów. Teren w promieniu 2 km od Popo (5426 m. n.p.m.) jest zamknięty i z wiadomych przyczyn nie można wspinać się na ten wulkan. Inaczej jest z "Białą Kobietą", która nie jest aktywna i to własnie ją chciałem zdobyć podczas naszej podróży ;)

Iztaccihuatl 
Izta (5230 m. n.p.m.) jest trzecim najwyższym szczytem Meksyku po Orizubie i Popocatepetl, a jednocześnie najniższą górą w kraju pokrytą wiecznym śniegiem i lodowcami. Podczas przygotowywania planu podróży stwierdziliśmy, że bez raków oraz lin nie będziemy się zabierać za atak na szczyt tej góry, gdyż może być to zbyt niebezpieczne. Z informacji, jakie odnajdywaliśmy w internecie wynikało, że są one raczej niezbędne. Ponadto, jeśli chcieliśmy zdobyć ten wulkan, to potrzebowaliśmy przynajmniej jedną noc przenocować na szlaku i zaaklimatyzować się na tych wysokościach. Jednak nie mieliśmy za bardzo czasu, gdyż plan naszej podróży był dość napięty, dlatego zdecydowaliśmy się tylko na lekki, jednodniowy trekking. Wejdziemy najwyżej, jak tylko się da i zejdziemy.

Mapa Parque Nacional Iztaccíhuatl-Popocatépetl
Jak zacząć trekking na Iztaccihuatl? Na początek musisz dotrzeć do miasteczka Amecameca. Z Mexico City odjeżdżają colectivos w tym kierunku z dworca TAPO. Z tego, co mam zapisane w dzienniku, kosztowało nas to 28 pesos na osobę. Dotarliśmy na miejsce dość późno, gdyż jeszcze tego samego dnia podziwialiśmy ogromne piramidy w Teotihuacan. Na miejscu jeden z mieszkańców pokazał nam drogę do hotelu San Carlos, gdzie za 130 pesos mielibyśmy pokój dla siebie. Mielibyśmy, gdyby miasteczko nie było oblegane przez pielgrzymów, którzy postanowili zrobić sobie postój na trasie do Guadelupe, przez co nigdzie nie było przez nich miejsca. Rozlokowali się praktycznie wszędzie, rozkładali się na ulicach i na placyku pod głównym kościołem, który na tę noc stał sie dużym polem namiotowym. Czuć było w powietrzu świąteczną atmosferę, jednak nam średnio pasowało tej nocy spać gdzieś na ulicy wśród masy pielgrzymów z całego Meksyku. Gdy szukaliśmy za pośrednictwem hotelowego wifi jakichś innych możliwości noclegu, z pomocą przyszedł nam właściciel owego hotelu, który wraz ze swoim dużo młodszym kolegą poinformowali nas, że będzie dla nas miejsce w Hotelu Bonampak za 120 pesos za dwuosobowy pokój. Młodzieniec zaprowadził nas do niego i faktycznie po 15 minutach oczekiwania otrzymaliśmy całkiem fajny pokoik z prywatną łazienką oraz, co najważniejsze, oknem! Warunki znacznie lepsze niż w stolicy kraju, co nas bardzo uradowało. Zdecydowaliśmy od razu przedłużyć pokój o dodatkową dobę, a następny dzień przeznaczyć na trekking po wulkanie.

Czekam na przygotowanie dla mnie burrito w Amecameca

Do miasteczka przybyli kolejni pielgrzymi

Małe poletko namiotowe pod kościołem.
Napisane jest wszędzie również, że trzeba mieć pozwolenie na trekking i wypełnić formularz, który można otrzymać w biurze turystycznym w Urzędzie Miejskim w Amecameca. Więc wstajemy wcześnie rano (po praktycznie nieprzespanej nocce przez hałasujących na hotelowym korytarzu, pijanych pielgrzymów) i po zaopatrzeniu się w bułki meldujemy się pod biurem, które ma być otwarte od 8 rano. Jednak po piętnastu minutach nikt nie przychodzi do pracy, więc idziemy szukać jakiegoś transportu do Paso de Cortes - czyli przełęczy pomiędzy wulkanami, skąd mieliśmy rozpocząć trekking. 

Urząd Miejski w Amecameca, tutaj też nocowali pielgrzymi.

Puste ulice Amecameca o poranku.
Pielgrzymi się już wynieśli, a nieśmiało zza chmur wychodzi Popo

Za 50 pesos od osoby podwozi nas busik do wejścia do parku, który jest na wysokości 3600 m. n.p.m.. Tu się okazuje, że żadnego pozwolenia mieć nie trzeba. Wystarczy wypełnić formularz i zapłacić za wejście do parku. Za dwie osoby na jeden dzień wynosi to 61 pesos. Cały cennik jest dostępny na miejscu. Przy wejściu zagaduje nas kilku wspinaczy ze stolicy. Rozmawiamy chwilę, a później poznajemy Elisę, która oferuje nam podwózkę do La Hoja, czyli miejsca, gdzie większość miłośników gór zaczyna swoją przygodę z Izta. Normalnie odcinek od wejścia do parku do la Hoja można pokonać na piechotę, ale nie jest to fragment najciekawszej trasy. Droga jest szeroka, przystosowana do poruszania się pojazdami z napędem na cztery koła. Elisa okazuje się przewodniczką górską, która organizuje wyprawy na Izta i inne szczyty w Meksyku. Wraz z mężem promują trekkingi w tych górach. Udziela nam wiele cennych informacji. Tego dnia postanowiła się przejść po wulkanie i trochę wysprzątać szlak, który prowadzi na szczyt, ponieważ wspinacze pozostawili po drodze sporo śmieci. A jej mąż w tym czasie przeprowadzał trening dla oddziałów policji, którzy będą w przyszłości odpowiadać za bezpieczeństwo w parku narodowym. Okazało się, że kilka miesięcy wcześniej schronisko niedaleko La Hoja zostało zaatakowane przez bandytów, którzy okradli nocujących tam wspinaczy. Wywiązała się z tego ponoć niezła afera i burza w Internecie, więc rząd postanowił przeznaczyć część pieniędzy na bezpieczeństwo w tym parku i dlatego przeprowadzano owe szkolenia. 

Mapa szlaku

La Hoja i droga do schroniska.

Po kilkunastu minutach jazdy jeepem dojechaliśmy 200 metrów wyżej do La Hoja, gdzie na parkingu zostawiliśmy samochód i w dalszą drogę udaliśmy się na piechotę. Miejsce to jest uznawane za początek szlaku. Niedaleko stąd znajduje się schronisko, gdzie można przenocować i zostawić część rzeczy, by nie brać wszystkiego na sam szczyt. Bardzo często tutaj też wspinacze zakładają pierwsze obozowisko. 

Początek szlaku.



Zaczęliśmy trekking i już po kilkuset metrach zrozumiałem, że łatwo nie będzie. Rozrzedzone nieco powietrze sprawiało, że miałem straszne problemy z unormowaniem oddechu. Dodatkowo mój brak kondycji, spowodowany brakiem jakiejkolwiek aktywności ruchowej w ciągu ostatnich kilku miesięcy, wcale mi w tym nie pomagał. Całe szczęście, że mieliśmy ze sobą kijki, na których co jakiś czas opierałem się i łapałem oddech. Elisa przez jakiś czas szła z nami, ale wyraźnie dla niej mieliśmy za wolne tempo i troszkę się oddaliła. Magda jeszcze jej dzielnie przez jakiś czas dorównywała. Nie mniej jednak przy pierwszym naszym postoju ruszyła szybciej do góry, a my odpoczywaliśmy. Szło mi się naprawdę ciężko. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa i zmuszałem się, żeby zrobić kolejny krok. Gdy w końcu doczłapałem do pierwszego naszego przystanku w pewnym momencie źle postawiłem stopę, ta mi się ześliznęła ze skały i polądowałem na tyłek. Przed upadkiem nie uchronił mnie nawet kijek. Magda nieźle się wystraszyła, a to był chyba właśnie moment, kiedy mojej prawej kostce coś się stało. Gdy usiadłem, by odpocząć, cały świat mi wirował. Jeszcze takich zawrotów głowy nie miałem chyba nigdy. Magda ruszyła powoli wyżej, ja popodziwiałem otaczające mnie widoki, odpocząłem i po około 15 minutach ruszyłem za nią. 

Elisa rozpoczyna spacer po szlaku





Jak widać, jest trochę stromo ;)

Ale i pięknie :)

Idąc szlakiem na Izta, Popo cały czas zerka na Twoje plecy.

Tutaj szlak jest jeszcze wyraźnie widoczny. Powyżej 4500 m.n.p.m. idzie się po skałach.

Odpoczynek i walka z zawrotami głowy

A Popo cały czas Cię obserwuje ;)

Im wyżej wchodziłem, to zaczynałem czuć się lepiej. Coraz krótsze postoje, wyrównywałem oddech i zawroty głowy minęły. Magda natomiast czuła się coraz gorzej. Coraz bardziej bolała ją głowa, więc w końcu postanowiła zejść niżej i tam zaczekać na mnie, gdyż trekking przestał być dla niej przyjemnością. Czułem się na tyle dobrze, że zdecydowałem się wejść wyżej. Udało mi się dotrzeć do stóp Białej Kobiety na wysokości 4500 m. n.p.m. (pobiłem tym samym swój rekord jeśli chodzi o wysokość, na jaką wlazłem). Gdybym chciał atakować szczyt, to 200 metrów wyżej jest miejsce na założenie obozu. Zresztą tam, gdzie się zatrzymałem, też takie miejsce się znajduje. Okręgi ułożone z kamieni chronią przed wiatrem i można w nich rozbić namioty oraz rozpalać ogniska. 

Szczyt Izta składa się z kilku szczytów, które są poszczególnymi fragmentami owego ciała Leżącej Kobiety. Fragment trasy od momentu rozstania się z Magdą do stóp księżniczki był chyba najtrudniejszym ze wszystkich. Było dość stromo i przede wszystkim bardzo ślisko. Bez kijów nie dałbym rady wejść, a tym bardziej zejść. Gdy dochodziłem do Magdy dogonili mniej dwaj wspinacze, którzy schodzili z wyższych partii góry. Hiszpan i Niemiec robili sobie aklimatyzujący spacer po wulkanie przed atakiem szczytowym, który planowali następnego dnia wcześnie rano. Świetni ludzie, a Hiszpan ma na swym koncie sporo niezłych szczytów zdobytych. Zresztą prowadzi biuro, organizujące tego typu wyprawy i właśnie został przez owego Niemca wynajęty jako przewodnik po tym terenie.


Im wyżej, tym ścieżka coraz mniej widoczna i coraz bardziej śliska od piachu... 




Od czasu do czasu przypływały chmury, ale o deszczu czy śniegu o tej porze roku nie ma mowy. Prędzej o gradzie kamieni z Popo ;)

Miejsce upamiętniające śmierć kilku wspinaczy.



Widok spod stup Izta na przełęcz za wulkanem.

Wspólnie we czwórkę schodzimy do La Hoja. Po drodze spotykamy jeszcze żołnierzy i dołącza do nas także Elisa, z ogromnym workiem pełnym śmieci zarzuconym na plecy. Chłopaki udają się do schroniska, gdzie nocują i skąd o 2 w nocy planują wyjść, by zaatakować szczyt, a my wspólnie z naszą przyjaciółką udajemy się jej jeepem w drogę powrotną do bramy parku. Tam okazuje się, że nie ma busów do Amecameca. Może będą, ale może i też nic nie przyjedzie. Elisa nie jedzie w tym kierunku, gdyż pochodzi z Puebli, więc pytamy się przebywających na miejscu policjantów czy może któryś by nas nie podwiózł. Zgadzają się. Mają cały autokar i o osiemnastej mieli ruszać w drogę. Co prawda nie mieli jechać przez Amecę, ale nic nie szkodzi na przeszkodzie by odbić z głównej trasy i nas podwieźć. I jak tu nie lubić policjantów? Cieszyliśmy się jak głupki, bo jeszcze z całym autokarem policjantów nie jechaliśmy. Z pijanymi policjantami po górskich drogach zdarzyło nam się w Gruzji, ale nie z całym autokarem. Usiedliśmy na murku przy drodze i cierpliwie czekaliśmy aż chłopaki skończą załatwiać jakieś formalności po szkoleniu. 

Końcówka szlaku i zdjęcie z Popo ;)

W międzyczasie podjechały dwa jeepy z młodymi chłopakami w środku. Okazało się, że byli to ci sami wspinacze, co nas zagadali przy wejściu do parku, gdy tu przyjechaliśmy rano. Zapytali czy nie chcemy z nimi jechać, ale mają po jednym miejscu w każdym samochodzie. Zgodziliśmy się, gdyż nie wiedzieliśmy ile jeszcze będziemy musieli czekać na policjantów. Magda wsiadła do pierwszego, ja do drugiego auta. Chłopaki byli inteligentnymi, ale wyluzowanymi wspinaczami. Jechali po krętych drogach Paso de Cortes jarając trawę i popychając pierdoły. Oferowali, że zabiorą nas do Acapulco, gdzie właśnie zmierzają na imprezę, ale my mieliśmy inne plany, więc podwieźli nas do centrum naszego miasteczka. 

Popocatepetl zerkający zza skał.

W hotelu okazało się, że moja kostka jest niesamowicie spuchnięta. Jakbym zerwał torebkę stawową (a już mi się to kiedyś przytrafiło). Nie bolała mnie jednak tak mocno, jak przy zerwaniu. Czułem ją, zwłaszcza jak gdzieś źle stanąłem, ale nie było tak strasznie. Nie mniej jednak nie wróżyło to nic dobrego, przed całą podróżą, bo mieliśmy jeszcze sporo kilometrów do przejechania i przejścia z 20-kilowym plecakiem na plecach, a boląca kostka wcale by mi tego nie ułatwiła. Nie mniej jednak nie było tak źle. Były momenty, że bolała dość mocno. Po tygodniu trochę nawet zsiniała, a teraz, jak już jest ponad miesiąc po tym wydarzeniu dalej pobolewa od czasu do czasu. Zwłaszcza, gdy się zapomnę i na przykład usiądę na podwiniętą stopę albo przycisnę ją druga stopą podczas snu. Wtedy odzywa się ból w owej kostce.

Szlak jest naprawdę świetny!
Czy polecam wejście na Izta? Zdecydowanie tak, mimo że samemu nie udało mi się zdobyć owej księżniczki. Krajobrazy podczas trekkingu są niesamowite. Przepiękne widoki roztaczają się dookoła i naprawdę warto się chociaż dla nich wybrać do owego narodowego parku. Poza tym bliskość cały czas czynnego wulkanu tez nadaje ciekawej atmosfery temu miejscu. Nie mniej jednak z informacji, jakie otrzymaliśmy od Elisy, wcale nie potrzeba raków, a tym bardziej lin. Co prawda jest lodowiec, ale można go niby spokojnie przejść bez takiego ekwipunku. Dopisuję zatem zdobycie tego wulkanu do swojej listy i wiem, że będę musiał tutaj wrócić. Zabiorę na pewno ze sobą wtedy raki, bo podczas następnego tripu, jaki planuje do Ameryki Centralnej i Południowej, na pewno przydadzą mi się więcej niż raz. Tylko muszę je jeszcze zakupić :D

A i jeśli chcesz zobaczyć dymiący wulkan, to zobacz moje podsumowanie roku na tym filmie. W timelapsie bardzo ładnie to widać :)


Jeszcze na koniec jedna ciekawostka dotycząca Popo. Otóż ludzie, mieszkający w okolicach wulkanu twierdzą, że jest on często nawiedzany przez statki obcych cywilizacji. Jest to bardzo często dokumentowane przez nich na różnego rodzaju nagraniach i można je znaleźć w sieci. My w tym rejonie byliśmy w okolicach 10 grudnia, a ostatni zarejestrowany na video przylot UFO nad wulkanem miał miejsce 15 dni później. Szkoda, że nie miałem okazji sam tego zobaczyć. A może i miałem, tylko nie zauważyłem...
Romeo i Julia po Meksykańsku Romeo i Julia po Meksykańsku Reviewed by RepLife on 01:45 Rating: 5

1 komentarz:

  1. Gratuluję padnięcia do stóp Białej Kobiety i zdobycia 4,5 tysięcy metrów :-) Widoki przecudne! A Z UFO to już totalny odjazd!

    OdpowiedzUsuń

Dzięki bardzo za poświęcenie czasu i energii na dotarcie aż tutaj :) Jeśli chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami na temat tego posta lub całego bloga, nie wahaj się :)

Obsługiwane przez usługę Blogger.