Mirador de Ordiales to punkt widokowy położony na wysokości 1740 m n.p.m. Roztacza się z niego przepiękna panorama na pobliskie szczyty Picos de Europa. Szlak jest dość prosty do przejścia latem. Czas, jaki potrzeba na jego pokonanie ze schroniska Vega de Enol i drogę powrotną, to około 6,5 godziny. Zimą natomiast staje się już bardziej skomplikowany ze względu na zalegające, zamarznięte płaty śniegu, które są bardzo śliskie i utrudniają swobodny spacer.
Selfie na Mirador de Ordiales |
Do Mirador del Rey
Zebraliśmy się około 7 rano. Byłem dość rześki i wyspany, natomiast Magda nie mogła spać prawie całą noc. Pół godziny później na stole w głównym pomieszczeniu czekało na nas śniadanie, przygotowane przez Guillermo. Po skończonym posiłku wróciliśmy do naszego pokoju, by spakować rzeczy. Postanowiliśmy zostać jeszcze jedną dobę w schronisku, więc nie było potrzeby tachania ze sobą całego ekwipunku. Spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy do jednego plecaka i ruszyliśmy w góry.
Było jeszcze szarawo, mimo że ze schroniska wyszliśmy około 8:50. Słońce dopiero budziło się ze snu, ale nie było wcale zimno. Wręcz przeciwnie, było dość ciepło. W sam raz na taki trekking.
Początek trasy wiedzie przez pierwsze kilometry po szutrowej drodze, którą można spokojnie pokonać samochodem. Mijamy pasące się konie i dochodzimy do rozstania dróg, przy którym stoi samochód z trzema mężczyznami w środku. Powinniśmy skręcić w lewo, ale widzimy oznakowanie, że jak pójdziemy prosto, to dojdziemy do Mirador del Rey za około 10 minut. Więc idziemy w tę stronę, bo takie chwilowe odbicie ze szlaku nas nie zbawi, a może trafią się fajne widoki.
Widok z Mirador del Rey |
Oświetlone słońcem dalekie szczyty Picos de Europa |
Rzeczywiście, krajobrazy były przednie, a dopiero wznoszące się słońce ładnie zaczynało oświetlać góry przed nami. Robimy krótką sesję zdjęciową i wracamy na szlak do Mirador de Ordiales.
Początek szlaku na Mirador Ordiales |
Przez dolinę do schroniska Vegarredonda
Idziemy wciąż szutrową drogą dla pojazdów, aż w końcu dochodzimy do parkingu i bramy do głównego szlaku. Dalej samochody nie mają wstępu, mimo że spokojnie jakaś terenówka mogłaby jeszcze parę kilometrów podjechać. Przechodzimy przez bramę i idziemy przez mały lasek po ścieżce. Po drodze mijamy ciekawy znak z licznymi zakazami. Udajemy, że go nie widzimy i idziemy dalej.
Dochodzimy do maleńkiej osady Vega la Piedra, która swoją nazwę nosi od wielkiego, okrągłego głazu, który znajduje się na jej początku. La Piedra to po hiszpańsku kamień, no i ów kamień jest rzeczywiście spory. Od tego momentu wkraczamy na piękną, zieloną dolinę, którą wędrujemy wciąż pod górę. Szlak znakowany jest kamieniami, ułożonymi w równych odstępach, a niektóre z nich mają na sobie biało-żółte pasy.
Słońce od czasu do czasu przebija się przez chmury, który nachodzą z kierunku północno-zachodniego. Nie są one jednak groźne i wiemy, że nie będzie dziś opadów, gdyż zachód był wczoraj różowy, co zwiastowało dziś piękny dzień. Momentami promienie słoneczne oślepiają nas na tyle, że nie wiemy, gdzie dokładnie iść, więc pniemy się po zielonym zboczu do góry. Krajobrazy dookoła robią ogromne wrażenie na nas.
Droga przed nami, w stronę wschodzącego słońca. |
Dolina za nami i znakowanie szlaku na Mirador de Ordiales |
Chyba moje ulubione zdjęcie z tego dnia. Przez słońce zrobione całkowicie na oślep. |
W końcu odnajdujemy oznakowanie szlaku i zaczynamy iść po ścieżce prowadzącej pomiędzy skałami. Nagle dookoła nas zaczynają pojawiać się kozice górskie. To znak, że zbliżamy się do Refugio Vegarredonda.
Położone jest ono na wysokości około 1450 m n.p.m. Składa się z dwóch budynków i wiedzieliśmy, że normalnie o tej porze roku musi być zamknięte. Jednak każde schronisko górskie w Picos de Europa musi mieć przynajmniej jedno z pomieszczeń otwarte (lub łatwe do otworzenia) dla podróżujących przez góry, tak by mogli się w razie niebezpieczeństwa w nim schować. No i drugi budynek schroniska okazał się otwarty. Mało tego, ktoś tam nawet spał.
Postanowiliśmy zrobić sobie krótką przerwę na posilenie się i napojenie. Popodziwianie widoków i nakręcenie kilku timelapsów (które ostatecznie nie wyszły przez moją nową aplikację w telefonie...). Guillermo mówił nam wcześniej, że na wysokości od 1400 m n.p.m. leży już śnieg, co zauważyliśmy, wędrując przez dolinę, gdzie zalegały od czasu do czasu płaty zmarzniętego, białego opadu. Wiedzieliśmy, że teraz będzie go więcej, gdyż mamy jeszcze do przejścia 300 metrów w górę. Zdecydowaliśmy się jednak pójść w kierunku punktu widokowego, a jak będzie zbyt niebezpiecznie, to zawrócimy.
Mirador de Ordiales
Ścieżka za schroniskiem prowadzi między skałami, zboczem góry. Latem pewnie nie robi najmniejszego problemu, gdyż jest nieźle oznakowana i spokojnie można nią wędrować. Niestety o w styczniu zalegały na niej masy zamarzniętego śniegu, a wręcz lodu, który był niezwykle śliski. Bez raków, a przynajmniej bez kijków szło się dość ciężko. Nie mniej jednak, z uporem maniaka, szliśmy przed siebie.
Po pokonaniu małej przełęczy zobaczyliśmy przed sobą zbocze góry. Minęliśmy jakieś rozwalone zabudowania, następnie małą chatkę, która okazała się też małym schronieniem i przed nami pojawiła się już droga tylko w górę, w stronę punktu widokowego. Stąd jeszcze jakieś tylko 10 minut i mogliśmy podziwiać przepiękną panoramę.
Doszliśmy do Mirador de Ordiales i zobaczyliśmy wspaniałe szczyty wznoszące się ponad nami oraz ogromną przepaść pod stopami. Byliśmy zaskoczeni tym widokiem. Robił ogromne wrażenie. Rozejrzeliśmy się, gdzie tu można na chwilę odpocząć, gdyż na samym tarasie było bardzo mało miejsca. Magda zaczęła wspinać się na skały po prawej stronie. Ja za nią. Gdy weszła na szczyt, wydała z siebie okrzyk zachwytu. Dopiero jak do niej dotarłem, to zrozumiałem, że gdybyśmy tu nie weszli, stracilibyśmy najpiękniejszy widok. Przed nami była ponad 800-metrowa przepaść i ogromne, strzeliste szczyty gór, które rysowały się aż po horyzont. Jeden z piękniejszych widoków, jakie w życiu widzieliśmy.
Robiliśmy zdjęcia, nagrywaliśmy filmy i w pewnym momencie usłyszałem jakiś dziwny hałas. Jakby łopot otrzepywanych, świeżo wypranych spodni, zanim powiesi się je na suszarce. Popatrzyłem w kierunku hałasu i zza skały wyłonił się ogromny orłosęp. Machnął ponownie skrzydłami i zaczął szybować na naszej wysokości, jakieś 10 metrów od nas. Był ogromny. Zaraz za nim pojawił się kolejny i jeszcze jeden. Byłem w takim szoku, że nie zdążyłem chwycić za aparat, który miałem zawieszony na szyi. Patrzyliśmy oczarowani na nie, jak odlatują w stronę gór na lewo od nas. Byłem zły na siebie, że nie zrobiłem zdjęć. Opowiadałem Magdzie o tym dziwnym dźwięku, zanim je zobaczyłem, który zmroził mi krew w żyłach. Ona go nie słyszała, ale chwilę później się wystraszyła. Znowu dźwięk trzepotu ogromnych skrzydeł dał się usłyszeć i kolejny ptak wyłonił się zza skał. Tym razem już udało się zrobić kilka fotek. Zresztą okazji było coraz więcej, gdyż tych ogromnych stworzeń pojawiło się ze 20. Leciały w naszym kierunku od zachodniej strony, chwilę nad nami pokrążyły i poleciały na wschód. To było niesamowite!
Orłosęp w poleciał po kumpli... |
... no i kumple już po nas lecą |
Gdy tak podziwialiśmy te majestatyczne stworzenia oraz przepiękną panoramę, robiło się coraz cieplej. Chmury zaczęły się powoli rozchodzić i słońce pięknie grzało nam twarze. Pojawili się poniżej nas inni wędrowcy, kierujący się w stronę punktu widokowego. Trzeba było się powoli zbierać, gdyż przed nami droga powrotna, a poza tym w miejscu, gdzie siedzieliśmy, nie ma wystarczającej przestrzeni dla większej liczby osób.
Inni miłośnicy gór też już się zbliżają |
Droga powrotna
Gdy schodziliśmy, zaczepiło nas dwóch mężczyzn pod samym punktem widokowym. Chwilę porozmawialiśmy, zrobiłem im zdjęcia ich telefonem i użyczyłem selfiesticka, by sobie zrobili porządne selfie z przepięknym widokiem. Po krótkiej pogawędce ruszyliśmy w dół i od razu dało zauważyć się różnicę w śniegu. Otóż słońce ogrzewające dolinę, sprawiło, że się lekko roztopił i łatwiej się szło przez niego. Nie był taki śliski.
Nieco niżej spotkaliśmy jeszcze jednego mężczyznę. Okazało się, że to ten, który spał w schronisku Vegarredonda. Musiał tam odpocząć, gdyż cierpiał na jakieś zatrucie pokarmowe. Wielokrotnie już wspinał się po tych górach i jego dwóch przyjaciół też gdzieś jest w pobliżu. On jednak nie dał rady wchodzić na szczyt z nimi, dlatego ten czas spędził w domku, a gdy poczuł się lepiej, zaczął iść w stronę mirador.
Droga w dół przebiegła spokojnie. Idzie się tą samą trasą, co w górę. Po śniegu szło się nieco łatwiej. A dolina poniżej schroniska była teraz przepięknie rozświetlona przez słońce. Naprawdę przyjemny spacer. Szkoda tylko, że ubrałem kurtkę zimową, pod którą było mi strasznie gorąco. Zdecydowanie za grubo byłem ubrany jak na taką wędrówkę i taką pogodę. To była dobra wskazówka na kolejny dzień, gdzie czekała nas znacznie dłuższa wędrówka i to z całym ekwipunkiem.
Do schroniska dotarliśmy o 16:50, więc dość wcześnie. Na miejscu okazało się, że prócz nas będą jeszcze nocować z nami dwie kobiety i ich... czwórka dzieci. Troje z nich w wieku przedszkolnym i jeden nie wiem, czy miał rok... Zapowiadała się ciekawa noc, zwłaszcza że mieliśmy wszyscy spać w jednym pokoju.
Wypiliśmy piwo, przekąsiliśmy kozi ser z chlebem zaoferowany przez Guillermo i poszliśmy odpocząć oraz wziąć prysznic po tej wędrówce. Przez chwilę zastanawiałem się, jak te dziewczyny chcą rozegrać położenie dzieciaków w tym pokoju. Były tam 4 łóżka piętrowe. Zarówno ja i Magda, gdy przybyliśmy tu dzień wcześniej, zajęliśmy łóżka dolne. Więc zostały tylko dwa dolne i cztery górne. Z tak małymi dzieciakami, to trochę niebezpieczne spać na górnych łóżkach, a już tym bardziej z niespełna rocznym bobasem. Podczas kolacji Guillermo proponował nam, że jeśli nie chcemy z nimi spać, to możemy nocować w izbie, gdzie spożywaliśmy kolację. Tam też są miejsca przygotowane do spania. My nie chcieliśmy robić problemów i początkowo się nie zgodziliśmy. Stwierdziliśmy, że nam to nie przeszkadza i damy radę. Gdy już jednak położyliśmy się spać, to dziewczyny miały problem z rozlokowaniem dzieciaków do łóżek oraz uśpieniem ich. Dodatkowo byliśmy pewni, że dziewczyna z bobasem będzie spała właśnie w tej izbie, co proponował nam opiekujący się schroniskiem mężczyzna. Okazało się, że ona też miała spać w tym pokoju, co my i była zła na swoją współtowarzyszkę podróży, że rozlokowała dzieciaki niżej, a ona ma wchodzić na wyższe łóżko. Zaczęły się kłócić. Jedna z nich wyszła, dzieciaki zaczęły płakać. Więc zebraliśmy bety, powiedzieliśmy, że dla nas to nie problem i możemy spać w innej sali, żeby one mogły spokojnie się rozlokować.
Z jednej strony szkoda mi było tych dziewczyn, bo było im głupio. Widać, że z górami są za pan brat i wiedzą, jak to się je. To był ich pierwszy raz z dzieciakami w tym miejscu jednak i liczyły, że może nie będzie problemów. Podejrzewam, że nie sądziły, że w schronisku będzie też ktoś inny nocował. Pewnie liczyły, że będą jedynymi gośćmi. No ale trzeba mieć czasem na uwadze, że schronisko toczy się zupełnie innymi prawami niż zwykłe hotele czy hostele. Tutaj ludzie muszą odpoczywać po trudach wędrówek po szlakach, więc takie pomysły nigdy nie są najlepsze. Zwłaszcza że do schronisk często potrafi ktoś zawitać w środku nocy, gdyż potrzebuje noclegu. Naszła mnie wtedy myśl, że pewnie dziewczyny dawniej prowadziły inne życie. Często jeździły w góry, wędrowały po nich i później, gdy pojawiły się dzieciaki, to musiały to przerwać. Pewnie tęskniły za takim życiem, więc dlatego zdecydowały się na taki, a nie inny krok.
Nam wyszło to jednak na dobre. W pokoju, do którego się przenieśliśmy, był jeszcze kominek, do którego podłożyłem drzewa, dzięki czemu mieliśmy dłużej ciepło niż w poprzednim. W pozostałych pomieszczeniach były grzejniki elektryczne, które przestawały działać w momencie wyłączenia transformatora prądotwórczego. Przed nami była więc spokojna noc, bez płaczących dzieciaków, tylko ze strzelającym ogniem w kominku. Zasnęliśmy dość szybko i głęboko, zmęczeni wrażeniami dzisiejszego dnia.
Picos de Europa zimą, część II - Mirador de Ordiales
Reviewed by RepLife
on
10:00
Rating:
Brak komentarzy:
Dzięki bardzo za poświęcenie czasu i energii na dotarcie aż tutaj :) Jeśli chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami na temat tego posta lub całego bloga, nie wahaj się :)